Stróż anioł dostał nowe zlecenie.
Kontrakt podpisał na polecenie
Pana i Boga Wszechmogącego
A jednocześnie, i szefa swego.
Adres zapisał piórem w notesie
Beńka, co mieszkał we wsi przy lesie.
Spakował bagaż – małą saszetkę,
A w niej różaniec, grzebień, chusteczkę,
Po czym wyruszył w podróż niezwłocznie,
Myśląc, że później sobie odpocznie,
Lecz kiedy dotarł w wskazane miejsce,
Ścisło go w bólu strapione serce.
Beniek okazał się kawalerem.
Co chwilę wzywał jakąś cholerę.
Nóg nigdy nie mył i jądra drapał.
Jak szedł, to chrząkał, stękał i sapał.
A przy posiłku dłubał se w nosie
I mlaskał, siorbał jak małe prosie.
W domu nie sprzątał i puszczał bąki,
Aż mu przed chałupą drzew więdły pąki.
Wódki i kobiet sobie nie skąpił,
A jak se dobrze pojadł i popił,
Wdawał się w bójki, tak bez przyczyny,
Krzycząc na wszystkich: „Wy skurwysyny!”.
Czasu nie tracił na nabożeństwa,
Nawet jak były poważne święta.
Leżał w pierzynie brudny, cuchnący,
Wręcz swym wyglądem odrażający.
Anioł miał przy nim pełno roboty,
Żadnej radości, same kłopoty,
Żadnej wdzięczności ni posłuszeństwa,
Jedynie ogrom cierpień, szaleństwa.
Gdy do sumienia Beńka coś szepnie,
Ten tylko głośno, niczym łoś, beknie,
Więc anioł czuwa jakby przy słupie,
Bo Beniek mówi: „Mam wszystko w dupie”
I nikim, niczym się nie przejmuje,
I jak chce kaprys, tak postępuje.
Bezradny anioł w depresję popadł.
Żal go okrutny goryczą dopadł,
Więc usiadł nocą, pisząc podanie:
„Mój Zacny Boże i Dobry Panie.
Zwracam się z prośbą o przydział nowy,
Bo ja do Beńka już nie mam głowy,
Ni cierpliwości, ni sposobności,
By go nakłonić do pobożności.
Uparte z niego stworzenie głupie,
Które powtarza: „Mam wszystko w dupie”.
Nie sypiam, nie jem, po nocach płaczę,
Nic w Beńka życiu bowiem nie znaczę.
W tej bezradności więc uniżenie
Błagam o nowe dla mnie zlecenie.”
Pan Bóg odebrał taką depeszę
I myśli na głos: „Czym go pocieszę?”,
Po czym niezwłocznie na list odpisał:
„Zostań dni dziesięć jeszcze od dzisiaj.
Podrzucę jemu ciężką chorobę
Za niezupełnie pełniutką dobę.
Może w cierpieniu się opamięta.
W takich momentach najtwardszy pęka
I jak go zetnie okrutna trwoga,
Leci na oślep do Pana Boga.
Może tym razem też nam się uda
Przez ból, zlęknienie uczynić cuda,
Bo, widzisz, człowiek ciężkie stworzenie…
Nierzadko musi zmóc go strapienie,
By się spamiętał, by się nawrócił.
Ludzie są bardziej niźli zepsuci.
Egoizm zżera ich nędzne serca,
Dobrobyt, zdrowie w głowach przekręca
I za nic mają wtedy bliźniego,
A i nierzadko siebie samego,
I na rzeź idą niczym barany
Jak naród podły, piekłu sprzedany,
Więc by ich dusze z tego ocalić,
Trzeba – tu nie ma czymże się chwalić -
W codzienność wcielić stan wyjątkowy:
Biedę, samotność, ból i choroby.
Zazwyczaj wtedy człowiek mądrzeje
I w krnąbrnym duchu wiarą kruszeje.
Czyń swą posługę przez tydzień cały,
By ci do końca trzy dni zostały.
Jak się chłop w porę nie opamięta,
Po drugiej stronie już spędzi święta
I skończy żywot nędzny na ziemi,
W piekle lądując, jak się nie zmieni.”
Tej samej doby po telegramie
Beniek był w strasznym choroby stanie,
Więc anioł przy nim czuwał wytrwale,
Nim opiekując się wręcz wspaniale.
Leki podawał, strawy gotował,
Prał, sprzątał w chałupie, ciuchy prasował.
Beniek w gorączce, w strachu zawodził
Na spowiedź, modły – wszystko się godził.
Odbył pokutę, Komunię przyjął,
Jak łabędź ugiął się twardą szyją.
Do piersi szkaplerz z skruchą przytulił.
Przed krucyfiksem korzył się, kulił.
Wzruszył się anioł tym nawróceniem,
Więc wynagrodził mu ozdrowieniem,
U Pana Boga o zdrowie prosząc
I w dziękczynieniu pochwały głosząc,
Lecz!, kiedy Beniek wyszedł z choroby
I poczuł siłę jak chłopak młody,
Do swych nawyków wrócił w pośpiechu,
Żyjąc, jak dawniej, w przeciężkim grzechu.
I znów stróż anioł stał jak przy słupie,
Słysząc z ust Beńka: „Mam wszystko w dupie”.
Pan Bóg nie zdzierżył obrotu sprawy.
Stał się stanowczy i mniej łaskawy.
Po Beńka wysłał migiem kostuchę,
Co w ziemię wbiła mu kości kruche.
Stanął więc Beniek przed Majestatem
Jak pochowany, więc pod krawatem
I gdy usłyszał: „Idziesz do piekła!”,
Nagle w nim pycha okropna pękła
I zaczął błagać, i lamentować,
Na piersi ręce w modłach krzyżować,
A Pan Bóg milczy i nóżką tupie,
Po chwili rzecze: „Mam wszystko w dupie.”
Jak Kuba Bogu, tak Pan Bóg Kubie.
Później na głowie człowiek włos skubie
I krzyczy w żalu: „Za jakie grzechy?!”,
Choć w doczesności żył dla uciechy,
Za nic to mając Pana i Boga,
Którego widzi, gdy drży w nim trwoga.
Zważ więc, czy byłbyś ty pobłażliwy,
Gdyby dla ciebie ktoś uszczypliwy,
Poniżał ciebie i gardził tobą,
Chodząc na co dzień z zadartą głową?
Pamiętaj! - Pan Bóg nie jest złośliwy,
Lecz Miłosierny i (!) Sprawiedliwy.
We szczerym żalu, co złe wybaczy,
Ale i karę słuszną wyznaczy,
Bo jak na ziemi zapiszesz siebie,
Takie cię życie czeka i w Niebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz