piątek, 26 kwietnia 2019

POD POWIEKAMI


Chcę zamknąć oczy, by zniknąć,
Na jakiś czas się rozpylić,
Zgasić, co wokół, i prysnąć
Jak pył ze skrzydeł motyli.

Chcę na kadłubie powieki
Zostawić wszystkie zmartwienia,
Odpłynąć w wszechświat daleki
Z lekkością, bez obciążenia.

Chcę rzęs wiosłami odsunąć
Wszelkie obrazy rozpaczy
I pod obłoki pofrunąć –
Cokolwiek to w życiu znaczy.

Chcę zamknąć się w samotności
Pod powiekami w schronieniu,
W nieskazitelnej cichości
Kołysać się w rozmarzeniu,

Malować pędzlem źrenicy
Na płótnie mej wyobraźni
Obraz niewinnie dziewiczy
Tego, co dzieje się w jaźni.

Chcę zamknąć oczy na chwilę,
Aby się wtopić w zadumę,
Smakować, co niemożliwe,
Co nie ogarniesz rozumem,

Aby się rozmyć w przestrzeni,
Rozszczepić na cząstki światła,
Opiłki złotych promieni,
Co łowi jasność wyblakła.

Chcę zniknąć choćby na moment
Jak wiatr w wtulonych róż płatkach,
A później na sam mój koniec
Wzbić się nad horyzont świata.



czwartek, 25 kwietnia 2019

GDZIE JESTEŚ?!...


Wołam cię!,

Lecz mój głos w dłoniach echa jak kartka na strzępy
W kawałkach niczym w puchu rozpłynął się w dali,
Opada bezszelestnie na traw niemych kępy
I ciszę bezdźwięcznością mimowolnie chwali.

Wołam cię!,…

Lecz mój głos pochłonięty wiatru zachłannością
Roztrzaskał się na szelest liści i gałęzi,
Niesiony w ramionach z dziecięcą naiwnością
Zasypia pod zaklęciem wszelkiej niepamięci.

Wołam cię!,…

Ale mój głos w grzywie nieposkromionej rzeki
Przemierza swym galopem stepy niezmierzone.
Słyszę, jak go niesie odgłos kopyt daleki.
Widzę w jego pędzie wszystko niedoścignione.

Wołam cię!,…

I chociaż mnie niekiedy bezradność zniechęca,
Nie przestanę cię wołać dopóki nie zgasnę!
Że cię jutro zobaczę, nadzieję przyświeca,
Więc wołania za tobą coraz bardziej łaknę.



POD CHMURĄ


Tyle się spraw dzieje, tylu ludzi przechodzi;
Tyle myśli powietrzem oddycha w milczeniu…
Ledwo słońce zasypia i natychmiast wschodzi
Jak zapracowane goreje w przyspieszeniu.

Tyle słów, co szelestem jak pióra strącone,
Wiruje w przestrzeniach skazanych na bezdomność,
Tyle marzeń i pragnień, co są utracone,
Zdeptane jak w człowieku godności świadomość;

Tyle spojrzeń w źrenice, uśmiechów przelotnych,
Refleksji głębokich jak włosów roztargnienie;
Tak niewiele od siebie zachowań swobodnych
I to jedno społeczne głów sztywnych skinienie;

Tyle pięknych poranków przy parzonej kawie
Z wianuszkami pomysłów i nadziei wstążką;
Tyle chwil dryfujących w falującej trawie
W kapeluszu słomkowym z ulubioną książką;

Tyle baniek mydlanych na niteczce wiatru,
Wzlotów w zrywie motyla, upadków na ziemię;
Tyle bukietów polnych, iskrzących się kwiatów
Bursztynem rosy, w której zastygły promienie;

Tyle łez wypłakanych z błękitnej powieki,
Tyle tęczowych brwi łączących wszech – i światy;
Tyle czasów, co nurtem rozpędzonej rzeki
Wskrzeszają opowieścią zdarzenia sprzed laty;

Tyle bab wielkanocnych polewanych lukrem,
Wigilijnych pierników, makowców na stole;
Tyle kromek chleba posypanego cukrem;
Tyle świąt, co się kręcą w kalendarza kole;

Tyle spotkań i rozstań, smutków i radości,
I śmierci czy narodzin splecionych w warkoczu;
Tyle twarzy na zdjęciach pożółkłych z przeszłości;
Tyle prawdy płynącej z wypowiedzi oczu;

Tyle jeszcze by chciało się zrobić, osiągnąć;
Tyle wrzącej energii w mym sercu pączkuje…
Pragnę gwiazd dłonią choćby delikatnie dotknąć,
Ale wszystko dokoła szaleństwem wiruje.



piątek, 19 kwietnia 2019

NIC


Nic nie jest trwalsze od rosy.
Nic też się życia nie trzyma.
Srebrzą się czasem me włosy.
Gaśnie to, co się zaczyna.

Nic nie zatrzymasz dla siebie.
Nie zapamiętasz bezbłędnie.
Nikt też o niczym nic nie wie…
Bezradnie, jak wszystko, więdnie.

Wciąż pragniesz być nieśmiertelnym,
Unosić się ponad światem,
A jesteś tylko mizerny,
Zdeptanym na drodze kwiatem.

Nic się bez ciebie nie zmieni
I będzie wciąż takie samo.
Nic się nie dzieje, choć chcemy,
Aby nas o to pytano.

Nie mamy wpływu na jutro,
Choć się staramy usilnie.
Czy będzie tu po nas smutno?
Czy nie jest w nas to dziecinne,

Że mimo swej bezradności,
Wciąż chcemy przyszłość oswajać?!...
I trwamy w tej zawziętości,
Choćby przebrała się miara.

A później… rozczarowanie,
Żal, by przedwcześnie umierać,
Bolesne z życiem rozstanie,
Chęć, co nas ciągle rozpiera.

A, przecież nic nie znaczymy
Ubożsi niż kropla rosy.
Ślady swe tutaj znaczymy,
Jak nieme w przestrzeni głosy.



czwartek, 18 kwietnia 2019

WIELKA-NOC


Uparła się baba jaja malować,
Więc przed tym chciała je zagotować.
Wcisnęła w majtki Jakuba ręce
I szarpie jądra gwałtem naprędce,
Bo na kominie wrze grzana woda,
Więc wrzuci jaja, barwnika doda,
Zamiesza łyżką, dosypie soli,
Lecz Jakub wrzeszczy!, bo coś go boli.
Skoczyła baba krzykiem sparzona,
Lamentem chłopa wręcz przerażona.
„Co ci dolega Jakubie drogi?!” –
A Jakub w bólu krzyżuje nogi –
Co ci dolega?! – baba się pyta –
Mówże, to skoczę migiem z kopyta
Czy po lekarza, czy po grabarza…
Mówże mi szczerze!, jaka to sprawa?!”
A, Jakub głosem niby pisklęcia
Z oczami żalu we łzach przejęcia
Rękoma jądra swoje osłania
I gnie się w bólu, na nogach słania.
Baba się w głowę drapie w zadumie
I nie udaje, że nie rozumie.
„Cóż mi urządzasz takie mecyje?!
Jutro Wielkanoc, więc jaja czyje
Mam przygotować na tę okazję?”
„Ja miałem – piszczy – inne fantazje
Jakżeś mi rękę w majtki włożyła
I zmysły wszelkie gwałtem zbudziła.
Zabłysła we mnie nadzieja wszelka,
Że dziś mnie czeka noc nader wielka,
Lecz nie z tą nocą ją skojarzyłem.
Dziękuję szczerze, że ją przeżyłem.” –
Żali się Jakub leżąc skulony
I w swej wdzięczności wręcz rozmodlony,
A baba tylko wzrusza ramieniem
I drażni zegar głośnym westchnieniem.
„Co teraz począć? – myśli stroskana –
Woda w garnuszku wygotowana,
Jaj malowanych nie mam w koszyku,
Mizerne grosze też w portfeliku…
Jak się pokazać bez jaj w sobotę?” –
Mierzy się baba z wielkim kłopotem,
A Jakub obok swój stres przeżywa
I prosi czule – „Bądź litościwa.”
„Trudno! – powiada baba zawzięcie,
Wciąż zacierając ochocze ręce –
Musisz się temu Jakub poświęcić.
Ksiądz będzie jaja w sobotę święcić.”
Jakub się zerwał i w okno rzucił,
Bo z poświęceniem strasznie się kłócił.
Zacisnął jaja w obu swych rękach,
Biegnie przez płoty i z bólu stęka
I nagle!... zasłabł, upadł na ziemię,
Trzymając w dłoniach swe przyrodzenie.
Morał!: Tradycji się nie sprzeciwisz –
Ona cię dorwie, a ty się zdziwisz,
Że taka silna i że zawzięta
W chwili, to w której przychodzą święta,
Więc choćbyś czynił wszelkie starania,
Musisz się poddać bez narzekania,
A!, by bez bólu dbać o to złoto,
Idź święcić jaja sam!, lecz z ochotą.



CZEKAM...


Czekam z coraz większą wytrwałością,
Ze znacznie silniejszą cierpliwością,
Z zaufaniem, które obce było,
Z akceptacją, że się nie spełniło

To, czego tak ciągle wypatruję,
Za czym cieniem tęsknoty się snuję
Bezszelestnie i niemo jak rzeka,
Która w gąszczu traw już nie ucieka,

Lecz rysą szklanej wstęgi jak blizną
Znaczy grunt jej dany ojcowizną…
Tak ja, zastygła w milczeniu czekam,
Nigdy przed nikim już nie uciekam.

Na ławce swej niemej cierpliwości
W powiciu porannej srebrzystości
Ja postać do płótna przyklejona
Siedzę cicha… przed siebie wpatrzona…

I pewnie nie byłoby to dziwne,
Potwornie głupie lub też naiwne,
Gdybym się wszystkim przypodobała,
A nie w czekaniu sama została.

Jednak nietrudnym to wyzwaniem –
Samotność z cichym wypatrywaniem
Tego, co jeszcze się nie spełniło,
Chociaż w zamysłach mych szczerych było,

Dlatego czekam w swej zawziętości
Na wschód tęsknotą snutej przyszłości,
Na kształt wyraźny mej codzienności
Podobny szkicom snutym w przeszłości.

Czekam więc, czekam i wypatruję.
Niczego ponad już nie planuję.
Niczego więcej nad to nie pragnę,
Choć to być może śmiesznie zabawne.



piątek, 12 kwietnia 2019

BAJU... BAJ...

Niosła Serka Bolesława
Niebanalna, głośna sława,
Więc do niego przychodziła,
Co o przyszłość się martwiła,
Z sąsiedztwa panna Irena,
Której wróżył od niechcenia
Z kart relacje z mężczyznami,
Z namiętnymi przygodami.
Dzieci w domu się tłoczyły
I przy stole gromadziły,
I słuchały wręcz w skupieniu,
Z zachłannością i milczeniu,
Jak ich tata opowiadał,
Piękne bajki z kart układał
Dla sąsiadki, co z ochotą
Przychodziła właśnie po to,
Zaglądała wieczorami
Z odmiennymi humorami,
Przygnębiona i stroskana,
Że zostanie w życiu sama,
Więc jej Bolek karty stawiał
I tak hojnie opowiadał:
„Jutro o pierwiosnku świcie
Zapisz datę tę w zeszycie,
Bo w Wąsoszu się pojawi
Pan, co cię urodą zwabi,
Kwiatem róży cię obsypie,
Słodząc pocałunkiem życie,
Rozpieszczając komplementem,
Dzień powszedni czyniąc świętem.”
Na te słowa rozczulona
Szła do domu uskrzydlona,
Zasypiając w rozmarzeniu
W lęku zmysłów ukojeniu…
A gdy rankiem się budziła
Rześka i radosna była.
Nie ma jak sąsiedzkie wsparcie,
Wyłudzone z snów uparcie,
Słowa bajek z pocieszeniem,
Które karmi utęsknienie
Za miłością, za kochankiem
Wyglądanym wczesnym rankiem.
Nie jest dziwnym więc zdarzeniem,
Że na panny to życzenie
Bolek karty jej rozkładał
I legendy opowiadał
O mężczyźnie, namiętności,
Zamążpójściu i miłości.
Panna Ircia wieczorami
Siadywała z sąsiadami,
By samotność ciut osłodzić,
Rzeczywistość kartą zwodzić
I na chwilę choć maleńką
Dotknąć marzeń cudzą ręką,
Więc gdy tylko wieczór wstawał,
Nim do okien księżyc wpadał,
Wróżył Bolek z kart Irenie,
Opowiadał baśń widzenie.
Dzięki temu w chwil radości
Śniła Ircia o miłości.
Dawał Bolek okruch szczęścia –
Plan przyszłego jej zamęścia.
Czy to podłość straszna była,
Że się wróżba nie spełniła?!...
Chyba nie, skoro Irena
Chciała słuchać tego pienia.
I choć słowa bańką prysły,
Zdrowe Irci były zmysły.



PO ORZECHY


Nie było większej uciechy
Jak wyprawa na orzechy.

Dom pani Stąpor Krystyny
Grodziły ścianą leszczyny,
Których brzemienne gałęzie
Rzucały orzechem wszędzie
Na pokusę i zachętę,
Na zabawę i zanętę
Dla wszystkich dzieci z Wąsosza,
Co zamiast zgrabnego kosza
Miały pełniutkie kieszenie
Owoców zbieranych z ziemi.

Nie było większej uciechy
Jak wyprawa na orzechy.

Skradaliśmy się jak koty
Pod tych leszczyn żywe płoty,
Czołgając się w trawie, w piachu
Z nutką przyjemnego strachu,
Obserwując dom drewniany,
Zewsząd kwiatem obsypany
I w chichocie swej uciechy
Kradliśmy Krysi orzechy
Niczym z Raju pierwsza Ewa,
Która grzechem Boga gniewa.

Nie było większej uciechy
Jak wyprawa na orzechy.

Dziś już jestem przekonana,
Że wówczas byłam złapana –
Pani Stąpor nas widziała,
Choć uwagi nie zwracała,
Aby nie psuć nam zabawy
Dla tej ważnej przecież sprawy,
Dla wysiłku, planowania,
Włożonego w to starania,
By orzechów ukraść krocie,
By się pławić w nich jak w złocie.

Nie było większej uciechy
Jak wyprawa na orzechy.

Pochylona nad maszyną
Za firanką i leszczyną
Pochłonięta była szyciem,
Patrząc wszak na to ukrycie,
W którym głową w trawie świeci
Stadko rozbawionych dzieci.
Widząc nas, się pewnie śmiała,
Nieświadomą udawała,
A gdy z domu wychodziła,
Większy dreszczyk w nas budziła.

Nie było większej uciechy
Jak wyprawa na orzechy.

Był herszt bandy i poddani
Piachem trawą wymazani,
Plan wyprawy przewidziany,
Szczegółowo szykowany,
Hasła, szyfry i umowy –
Efekt myślą wrzącej głowy,
Stopnie jakby w wojskowości
I przygoda w tym radości,
A po łupach świętowanie
I orzechów spożywanie.

Nie było większej uciechy
Jak wyprawa na orzechy.

Po powrocie zaś do domu,
Nie przyznając się nikomu,
Bawiliśmy się grzeczniutko
Z wielkiej tajemnicy nutką
O wyprawie na orzechy,
Dającej wiele uciechy.
A przed snem o pani Krysi
I gałęzi, z której wisi
Orzech smaczny i dojrzały,
Wszystkie dzieci rozprawiały.

Nie było większej uciechy
Jak wyprawa na orzechy.