piątek, 30 października 2020

O, DUSZO!...

O, rozszarpana na strzępy duszo moja,

Której nici wiatr targa po całym świecie –

Ty płochego ciała rzetelna ostoja,

Z krzyżem zmartwień codziennych, cierpień na grzbiecie!

 

Jakże ciebie pocieszyć na łez padole?!...

Jakże wesprzeć, pokrzepić, byś nie zwątpiła?

Jak przekonać twoją bezwzględną niedolę,

Byś do Nieba szczęśliwie duszo wróciła?

 

O, duszo moja, jakoby ptak bez skrzydeł,

Z błękitnych przestrzeni zepchnięta na ziemię,

Zniewolona siecią niegodziwych sideł…

W twoją stronę lecą dziś wrogie kamienie.

 

Jak cię uodpornić na czasy współczesne,

W których człowiek rzeczą wbrew sobie się staje?

Jakże ciebie dręczy to życie doczesne,

Które od natury twej duszo odstaje?

 

O, znaczona obcasem duszo czcigodna

Wciąż rozkładasz ramiona głodne przestrzeni –

Ty!, do upadłości, duszo, niepodobna

Czekasz wciąż w cierpliwości, że świat się zmieni,

 

A tymczasem wypełza to, co najgorsze,

Obrzydliwszym się wobec wczoraj wydaje.

Gdyby wszystko wokół było, duszo, prostsze…

Ale świat od Boga za mocno odstaje.

 

Duszo, której ciało kurczowo się trzyma,

Uwięziona do śmierci w ciemnicy zgiełku

Niech w Bogu będzie twojej siły przyczyna

I mimo zgnilizny weź!, i we mnie kiełkuj.




piątek, 23 października 2020

NIE DOKAZUJ, PROSZĘ, NIE DOKAZUJ...

A wielmożny pan hrabia maże sługę Jana,

Który mu wiernie służy od świtu do rana.

Gania go po pokojach i spać mu nie daje,

Nierzadko bezpodstawnie za nic jego łaje.

Nie ma lekko na służbie Jan u waść! Hrabiego,

Bo, że ciężko pracuje, to jeszcze do tego

Poniżany Jan bywa w każdej sytuacji,

Bez znaczenia!, czy z racją, czy też i bez racji.

Ciężki żywot lokaja u pana hrabiego,

Zwłaszcza!, że to waćpana narcyzm łechce „ego”.

Większą się chlubą cieszy kot rasy: balijski –

On jada z porcelany, a Jan wpieprza z miski.

Pan hrabia swego kota pod ogon całuje,

Na Jana zaś narzeka i go krytykuje,

Niekiedy stopą trąci w wypięte pośladki

Lub rzuci weń donicą, słowem z „-urwy” matki.

Nierzadko Jan w ukryciu oczy wypłakiwał.

Poświęcał się hrabiemu, w domu gościem bywał,

Na każde zawołanie leciał tresowany,

A mimo to okrutnie, podle traktowany.

Dawno Jan chciał opuścić pałace hrabiego,

Lecz na złość nie znajdował zajęcia innego,

Więc znosił poniżenia w uległej pokorze,

Bo wiedział, że w ten sposób pomóc tylko może

Rodzinie, co ubogą, schorowaną była –

I w tej to świadomości siła Jana tkwiła,

Która nieraz hrabiego w nerwy wprowadzała

I agresywną podłość w nim wywoływała.

Tak to w różnych humorach, w huśtawkach nastrojów,

W labiryntach bogato zdobionych pokojów

Hrabia Janem pogardzał i Jana poniżał.

Miał zatem Jan w waść! hrabim ciężki kawał krzyża.

Nastał jednak dla Jana przewrót całej akcji,

Gdy hrabia w akcie szału i dziwnych wariacji

Wyszedł na gzyms pod oknem w całej swej nagości,

Żądając na głos ostro szacunku, miłości!,

Rękoma wymachując gestem dyrygenta.

Do gzymsu go kleiła sucha tylko pięta,

Więc służba w przerażeniu hrabiego ratuje,

A hrabia to w przód, to w tył swym ciałem kołuje

I krzycząc, usta zwilża napojem z karafki,

Strasząc nagą posturą gołębie i kawki.

Wiatr jęczy żałobliwie nad takim widokiem,

Zerkając na hrabiego zniesmaczonym okiem.

Sznur liści wokół tańczy jakoby walczyka,

A kot na parapecie ślepia swe przymyka,

Jak byłby oburzony hrabiego wygłupem,

Gdy kleił hrabia w okno owłosioną dupę.

Wtem hrabia ust rozwarciem krzyczy w przestrzeń: „Janie!”,

A za jego plecami wznosi się: „Tak, panie”.

„Będę skakał, – oznajmia hrabia z lepkim mlaskiem –

Więc się pewnie zabiję jako jabłko z trzaskiem.

Kto mnie będzie ratował, mój ty drogi Janie?!

Kto się moim wybawcą w zagrożeniu stanie?”,

A Jan… milczy, w ramionach swą głowę chowając,

Spoglądając na pana jak spłoszony zając.

„Mówże! – żąda waść! hrabia – Rzeknij coś mądrego!”

„Cóż by mogło wyjść dobre z ust że tak głupiego? –

Na te słowa Jan trąca nieśmiałym westchnieniem,

Spoglądając w podłogę z wielkim zawstydzeniem –

Wasza miłość sam mówi na mnie żem idiota

I że we mnie nic więcej, jak tylko głupota,

Nie śmiałbym więc waćpanie coś wam podpowiadać.

Mógłbym wam źle doradzić i od rzeczy gadać.”

Wtem się hrabia rozzłościł, ręką się zamachnął.

Chciał Janowi w łeb walnąć, lecz o ziemię trzasnął.

Służba w oknach zawisła nad zwłokami pana,

Które wokół zalała krwi czerwona plama.

Dokazywał pan hrabia, Jana nie szanował

I swą bronią sam siebie w hańbie znokautował.

Los do Jana uśmiechnął się wreszcie szeroko,

Żartobliwie puszczając w testamencie oko,

Bo waść! hrabia kotkowi przepisał majątek,

Co Janowi wróżyło szczęśliwy początek.

Kot wszak musiał posiadać swego opiekuna,

A że z Janem wiązała go przyjaźni struna,

Jan z rodziną w pałacu hrabiego zamieszkał.

Opłacała się zatem Jana praca ciężka.

Nie dokazuj więc, proszę, nigdy nie dokazuj,

Bo cię spotka nieszczęście, nie zawsze od razu.

Co zasiejesz w swym życiu, kiedyś przecież zbierzesz.

Jaki będzie twój koniec?! – tego dzisiaj nie wiesz.

Lepiej zatem szanować i być szanowanym,

Niźli później przez palce szyderstwem tykanym,

Bowiem jak Kuba Bogu, tak później Bóg Kubie,

Miej zatem życie piękne, w szczęśliwości długie,

W którym będziesz miłować tak bliźniego swego

Nie! gorzej, lecz na pewno jak siebie samego.




środa, 21 października 2020

DO NIEBA!... DO PIEKŁA?!

 

z koroną wirusem

Oj!,… przedziwnym to księdzem byłże proboszcz Stach,

Bowiem na hasło „covid” przeszywał go strach,

Więc w maseczce śmigał i ręce ciągle mył,

A wobec swych parafian podejrzliwym był.

Gdy Boga wysławiał z oratorskim wdziękiem,

Jednocześnie w Niebo spoglądając lękiem,

Naciskał flakonik z płynem dezynfekcji,

Którego dźwięk wiernym był tłem tych prelekcji.

Komunii udzielał w akcie profanacji,

Twierdząc, że w obawie wiele jego racji,

Więc troską o wiernych wiecznie się zasłaniał,

A kto nieposłuszny, to tego przeganiał,

Podając Jezusa niemal w rękawicy

Za osłoną maski oraz przyłbicy

Jakoby zarazę covid – dziewiętnaście,

Po której w męczarniach każdy w końcu zaśnie,

A kiedy na koniec wrzeszczał: „Bóg jest z wami!”,

Cieszył się, że Mszę ma wreszcie za plecami

I do domu ślizgiem węża, albo żmii

Pędził w strasznym lęku ze stułą u szyi.

Trudno było księdza Stacha po Mszy spotkać

I posługa jego nie bywała słodka,

Bo gdy zaryglował się już na plebani,

Ignorował ludzi, stojących za drzwiami

I głosząc zza ściany, że są obostrzenia,

Zamiast „Z Panem Bogiem”, krzyczał: „Do widzenia!”.

Graniczyło z cudem, by ksiądz Stach usłużył

I na obostrzenia oko swe przymrużył,

Dlatego lud pragnął przyjąć sakramenty,

Ale ksiądz w wierności państwu bywał święty

Więc gdy człowiek żebrał namaszczenia chorych,

Proboszcz nie znajdował odpowiedniej pory,

Tłumacząc, że nie chce pacjenta narażać

I covid czy siebie, czy innych zarażać,

Tak więc parafianie sobie porzuceni

Byli w otchłań piekieł bezczelnie ciągnieni,

A Stach niczym Piłat ciągle mył swe ręce,

Na potrzeby wiernych mając twarde serce.

Tak ksiądz Stach o życie doczesne się trapił,

Aż na własne wieczne potwornie się zgapił

I kiedy w wypadku zginął nieboraczek,

Upadł na kolana przed Bogiem i płacze,

Prosząc o łaskawość, grzechów odpuszczenie

I mając przed piekłem straszne przerażenie,

Lecz Pan Bóg do Stacha wtenczas zagaduje,

Że są obostrzenia, więc dziś nie przyjmuje,

I by słowom dodać większego znaczenia,

Naciska flakonik do rąk odkażenia.

Stach po schodach pełznie, litości błagając.

Flaszka do rąk mycia jęczy, zagłuszając

Wszelki księdza skowyt i wszelkie lamenty,

A Bóg dłonie myje szczerze uśmiechnięty

I do Stacha palcem ostrzegawczo kiwa,

Szepcząc: „Jak na ziemi, tak i w Niebie bywa.

Jakżeś se zasłużył, tak ciebie traktuję

I twej skruchy synu wcale nie przyjmuję,

Bo żeś jest nieszczery, jedynie zlękniony,

Perspektywą piekła, widać!, przerażony.

Odsuń się ode mnie na dwa metry księże.

Niechże jakiś dystans obostrzenia będzie.

Zaraz cię do piekieł strąci mój Piotr święty.

Żeś we mnie nie wierzył, to dziś bądź przeklęty!”

„Jakże to?!,… – Stach prosi, dłonie swe składając

I o litość Boga w lamencie błagając –

Przecież na Mszy każdej Ciebie wysławiałem,

Ciało i Krew Syna Twego rozdawałem,

I dbałem o Kościół jakoby o siebie,

A w tych trudnych czasach, to nikt tego nie wie,

Ileż to wyrzeczeń, ileż poświęcenia

Trzeba było podjąć dla Mszy odprawienia…”

Na słowa te Pan Bóg gniewem się unosi

I głosem stanowczym o milczenie prosi,

Choć Stach jękiem skomle: „Jesteś Miłosierny…”

„A ty, drogi Stachu, co najmniej bezczelny!

Jestem Miłosierny, lecz nie jestem głupi.

Człek myśli, że moje wybaczenie kupi

Za spojrzenie w oczy, za łzy krokodyla,

Lecz teraz jest, Stachu, sprawiedliwa chwila!,

Więc powiem, żeś Moim Miłosierdziem szastał,

Jezusa traktował jak kawałek ciasta!

Usta twe Mą Wszechmoc wspaniale głosiły,

Ale czyny twoje słowom tym przeczyły.

Ja cię powołałem do dusz ratowania,

Ciebie pochłonęła covid-owska mania

I zamiast o życie wieczne serce trapić,

Tyś się wolał w domu na doczesność gapić…”

„Ja się o parafian z miłością troszczyłem,

Dlatego ostrożny tak przesadnie byłem…” –

Tłumaczy się Stachu, łzy z oczu swych leje,

A Pan Bóg się na to z rozbawieniem śmieje.

„Tyś się tylko Stachu strachem swym przejmował,

Dlatego  przed ludem żeś się ciągle chował.

We Mnie nie wierzyłeś i Mi nie ufałeś,

Dlatego się covid histerycznie bałeś.

Znam Ja ciebie Stachu od twojej podszewki.

Niczym Judasz trzymasz grzechów swych sakiewki

I stoisz przede Mną w takim zakłamaniu

I o sobie w wielkim, chwalebnym mniemaniu,

A Ja ciebie widzę w prawdzie naguśkiego

I w twej pysze, w kłamstwie strasznie paskudnego.

Idźże precz do piekła!, gdzieś innych zapędził.

Nie będziesz mi fałszem za uszami ględził!”

„Okaż mi Swą litość Miłościwy Boże!

Twe Serce wybaczyć przecież wszystko może.” –

Stach się w piersi pięścią uderza jak młotem,

Cedząc słowa żalu posypane złotem,

Lecz Bóg głową kiwa i tylko zaprzecza.

„Niebo nie dla duszy, która tonie w grzechach!

Jeszcze byś Mi świętych w pole wyprowadził.

Idź do piekła! W Niebie będziesz tylko wadził.

I załóż maseczkę tak dla bezpieczeństwa.

Mej przywilej drobny w otchłani męczeństwa.”

Stach strachem podszyty, jak w dłonie nie trzaśnie:

„Czyżby i tam szalał covid – dziewiętnaście?!

Ulituj się! Ratuj Miłosierny Boże!...”,

Lecz Pan Bóg już Stacha wybawić nie może,

Bo na co dzień Stachu w roli duszpasterza

We wszystkim się Panu swemu sprzeniewierzał.

Uważaj więc zatem i Ty, drogi Księże!

Służąc, myśl, co z Tobą po Twej śmierci będzie.

Miłosierdziem Bożym gęby nie wycieraj

I na Sprawiedliwość ostrożnie spozieraj.

Tak duszyczki prowadź, aby w Niebie były,

A nie by w luksusie doczesności gniły.

Nie idź śladem Stacha, byś w piekle nie zginął.

Pan Bóg jest i Końcem i skutków Przyczyną,

Więc Jemu zawierzaj siebie oraz trzodę,

Pan Ci wynagrodzi wszelką niewygodę.




czwartek, 15 października 2020

POZORY I NIE-ZMORY

z korona wirusem

Za obłoków firaną Pan Bóg sobie siedzi

I przez okno błękitu ludzi bacznie śledzi,

Wzdycha żalem stroskany smutny Nieboraczek

I nad człekiem w ukryciu jako Ojciec płacze,

Bo Przykazań dał Dziesięć, ale to żadnego

Nie przestrzega nikt z ludzi i właśnie dlatego

Stwórca duma, jak wzbudzić pokorę człowieka,

Który przed Nim w otchłanie ogniste ucieka

Dla uciechy, pieniędzy oraz przyjemności,

Przywiązując się całkiem do swej doczesności.

Wiele było ostrzeżeń i cudów niemało,

Ale i to człeczynie też nie wystarczało.

Cisnął zatem żywiołem i nieszczęściem gruchnął,

Lecz i wtedy człek treści napomnienia musnął,

I po pięciu minutach rozpaczy, i trwogi

Wstał że z kolan, prostując twarde w pysze nogi.

Wtem się diabeł wychyla z planem to zniszczenia

Wrażliwości, empatii oraz współistnienia

I covidem zastraszył całą populację,

Wprowadzając wśród tłumów paniki wariację,

Wywołując agresję, egoizm wzniecając,

Chytrze oraz zwycięsko dłonie zacierając.

Śmierć się zatem wcisnęła w media, w statystyki,

Wtargnęła nieproszona też do polityki,

Świat cały wywróciła do góry nogami,

Zaszczuwając świat cały końca proroctwami.

Lud niewierny od Boga z kościołów ucieka

I w zaciszu domowym na los wrogi czeka,

Prosząc Stwórcę by zmienił bieg potwornych rzeczy

I czekając, że Pan Bóg z opresji wyleczy,

Bo, jako Miłosierny, wybaczy każdemu,

Nawet i podczas modły Jemu bluźniącemu,

Lecz Bóg… milczy i bacznie wszystko obserwuje,

I ze złego wszak dobro wyłuskać planuje,

Więc przez bardziej uległych, chociaż nieświadomych

Z zatracenia wyciąga grzechem oblepionych,

Wprowadzając w codzienność różne obostrzenia,

Których sens rzeczywistość w bardziej czystą zmienia,

Stąd maseczki i dystans co najmniej metr cały,

By się ciała ze sobą wręcz nie dotykały,

Stąd rąk mycie w przesadnym niemal rytuale

I zakaz wychodzenia z domu prawie wcale.

Tym sposobem: rodziny bardziej się scaliły,

A fałszywe w mak drobny na wieki rozbiły;

Mąż zaszczuty chorobą żony już nie zdradza

A i ona sąsiadom w niczym nie dogadza;

Prostytutki celibat na się nałożyły,

Bo się śmierci z covidu strasznie przestraszyły;

Gdzieś zaniknął przygodny seks z kimś napotkanym,

Po raz pierwszy w tym życiu na oczy widzianym.

To niewiele, bo tylko kropla w morzu potrzeb,

Ale zawsze początek, aby było dobrze.

Wstrzemięźliwość cielesna jakby zwyciężyła,

Śmiercią strasząc rozpustę wyraźnie stłumiła,

Więc porządek powrócił do każdej chałupy,

Że świat już się nie kręci wokół tylko dupy,

A jak prawdzie przystało i ziemia dyktuje,

Wokół słońca i światła teraz podróżuje.

Widać człowiek – kanalia zaszczuty być musi,

Bo inaczej we własnych odchodach się dusi,

Do świeżego powietrza dotrzeć sam nie umie

I jak w kark nie dostanie, to nic nie rozumie..

Oj!, sami żeśmy sobie na to zasłużyli.

Obyśmy się dobrego chociaż nauczyli!,

Bo jak znów powrócimy do naleciałości,

To Bóg nam nie okaże Ojcowskiej litości,

A wówczas rozpoznamy, że jest Sprawiedliwy,

W osądach i decyzjach surowo uczciwy.

Szastamy Miłosierdziem na prawo i lewo,

Traktując grzech najcięższy jak nic że takiego.

Zwierzęta w kopulacji bardziej się szanują

Niż ludzie, co uciechy ciału nie żałują.

Być może covid dla nas jest dziś ostrzeżeniem.

Nie mylmy zatem głowy ze swym przyrodzeniem.




środa, 14 października 2020

SZANTAŻ

z koroną wirusem

Zenka chwyciła bólem rwa kulszowa.

Cierpieniem także ścięta była głowa.

Ręce i nogi sprawność swą straciły,

Więc opuściły Zenka wszelkie siły.

Leży czy siedzi, w mękach tylko stęka –

Tak się nad Zenkiem znęcała udręka.

Jeść, pić też nie chciał chłopina cierpiący,

We wnykach bólu potwornie jęczący.

Rozpacz aż serce wrażliwe rozrywa,

Bo nieprzyjazna służba zdrowia bywa

Dla tych, co cierpią, dla tych, co chorują

I do obostrzeń się nie przywiązują,

Bo zamiast siedzieć grzecznie sobie w domu

I nie zawracać dupy też nikomu,

Z dolegliwością bólu wypełzają

I spokój służbie zdrowia zakłócają,

Jakby zrozumieć powagi nie chcieli

I wbrew zakazom przyjść z bólem musieli

Do zamkniętego na spusty lekarza,

Który zza szyby palcem się odgraża

Na ogłoszenie wskazując z nerwami,

W myśl czego leczą teleporadami,

Więc Zenek chwyta po telefon w męce.

W oczekiwaniu mdleją tylko ręce,

Gdy w nieskończoność głuche połączenia

Skazują Zenka na większe cierpienia.

Ból łzy wyciska z oczu bezradnością,

Gdyż służba zdrowia niezgięta litością

Milczeniem siedzi jak gołąb na słupie,

Mając pacjentów wszak głęboko w dupie.

Zenek się zsuwa z łóżka na podłogę,

Czołganiem ciągnie obolałą nogę

I niczym żołnierz zraniony wybuchem

W taksówkę wciska z bólem kości kruche,

By do przychodni podjechać po pomoc.

Zenkowi lica od wysiłku płoną.

Taksówkarz wzruszył się Zenka cierpieniem.

Jechał z bojowym zatem nastawieniem

I gdy już dotarł do przychodni żwawo,

Chciał osobiście zająć się tą sprawą,

Więc Zenka w aucie zostawił samego

Wołając z zewnątrz lekarza jakiegoś,

Który swój zawód traktuje z powagą

I w powołaniu nie bywa łamagą,

Lecz wokół cisza trwożnej znieczulicy…

Powymierali chyba pracownicy,

Bo na wołanie nikt się nie wychyla,

Chociaż w godziny przemienia się chwila.

Taksówkarz pięścią we przychodni wrota

Wali i wrzeszczy: „Cóż to za hołota,

Że lekceważy człowieka w potrzebie,

Jak ptasie gówno na spróchniałym drzewie?!”

Wtem przez szczelinę okienka w piwnicy

Jakaś paniusia piskliwie coś krzyczy.

Taksówkarz ucho do niej swe wyciąga.

„Proszę stąd odejść!” – ona odeń żąda –

Czy pan nie słyszał, że covid panuje?!

Czemu do zasad pan się nie stosuje?!”

„Człowieka wiozę… – taksówkarz tłumaczy –

Niech jakiś lekarz że jego zobaczy,

Bo strasznie cierpi chłopina zbolały.”

Paniusia tylko wytrzeszcza swe gały

I niczym taśma, która się zacięła,

O covid hasła wyświechtane pięła.

Taksówkarz jednak się twardo upiera

I w epitetach słów swych nie przebiera,

Więc na wulgarne taksówkarza słowa

Taka zaczyna się nagle rozmowa:

„Lekarz w zasadzie wcale nie przyjmuje,

Teleporadą pacjentów ratuje,

Ale wyjątek może zastosować,

Lecz do kieszeni musi swojej schować

Kilkaset złoty zadośćuczynienia.

Płaci pan?!, albo… mówię: Do widzenia!.”

Taksówkarz blednie, Zenek przytakuje

I do koperty pieniądze szykuje,

Bo każdą cenę jest w stanie zapłacić,

Byleby w bólu czasu już nie tracić.

Taksówkarz zatem Zenka podprowadza.

„Pan musi odejść, bowiem pan zawadza –

Paniusia szepce, Zenka odbierając

I do kieszeni kopertę chowając.

Jak to odczytać zatem moi Mili,

Byśmy się w faktach tych nie pogubili?...

Być może covid jest skorumpowany

I przez lekarzy też przekupywany?...

Może, gdy bierze w łapę tę łapówkę –

Całkiem pokaźną w złotówkach gotówkę –

To nie zaraża sobą służby zdrowia

I ta pomocy udzielać gotowa

Już się nie boi poświęcić swej pracy?

Gdy pacjent umrze… - to cokolwiek znaczy?!

Każdy wszak musi stracić kiedyś życie.

Pod hasłem: „covid” wpiszą go w zeszycie

I nikt nie będzie wnikał w jego stratę,

Chyba!, że poda uczciwą (?!) zapłatę

I spod łopaty grabarza się wymknie,

A lekarz oko na zakazy przymknie

I jak za czasów dla nas bowiem lepszych

Zbada pacjenta – nie!: zruga, opieprzy,

A potraktuje człowieka z szacunkiem.

Idziesz się leczyć?... – Idźże z podarunkiem!,

Byś nie narzekał, że tobą wzgardzili

I byli gorzej niżeli niemili.

Dasz w łapę kasę, to będziesz zbadany,

Bo bez koperty na śmierć żeś skazany

I to nieważne, czy z powodu serca.

Wpiszą ci w kartę, że „covid morderca”.

Podniesiesz ciałem martwym statystyki…

- Tak służba zdrowia stosuje uniki,

Więc choćbyś żebrał, choćbyś skomlał Bracie,

Prosisz o pomoc – pomyśl o zapłacie.