A
wielmożny pan hrabia maże sługę Jana,
Który
mu wiernie służy od świtu do rana.
Gania
go po pokojach i spać mu nie daje,
Nierzadko
bezpodstawnie za nic jego łaje.
Nie
ma lekko na służbie Jan u waść! Hrabiego,
Bo,
że ciężko pracuje, to jeszcze do tego
Poniżany
Jan bywa w każdej sytuacji,
Bez
znaczenia!, czy z racją, czy też i bez racji.
Ciężki
żywot lokaja u pana hrabiego,
Zwłaszcza!,
że to waćpana narcyzm łechce „ego”.
Większą
się chlubą cieszy kot rasy: balijski –
On
jada z porcelany, a Jan wpieprza z miski.
Pan
hrabia swego kota pod ogon całuje,
Na
Jana zaś narzeka i go krytykuje,
Niekiedy
stopą trąci w wypięte pośladki
Lub
rzuci weń donicą, słowem z „-urwy” matki.
Nierzadko
Jan w ukryciu oczy wypłakiwał.
Poświęcał
się hrabiemu, w domu gościem bywał,
Na
każde zawołanie leciał tresowany,
A
mimo to okrutnie, podle traktowany.
Dawno
Jan chciał opuścić pałace hrabiego,
Lecz
na złość nie znajdował zajęcia innego,
Więc
znosił poniżenia w uległej pokorze,
Bo
wiedział, że w ten sposób pomóc tylko może
Rodzinie,
co ubogą, schorowaną była –
I
w tej to świadomości siła Jana tkwiła,
Która
nieraz hrabiego w nerwy wprowadzała
I
agresywną podłość w nim wywoływała.
Tak
to w różnych humorach, w huśtawkach nastrojów,
W
labiryntach bogato zdobionych pokojów
Hrabia
Janem pogardzał i Jana poniżał.
Miał
zatem Jan w waść! hrabim ciężki kawał krzyża.
Nastał
jednak dla Jana przewrót całej akcji,
Gdy
hrabia w akcie szału i dziwnych wariacji
Wyszedł
na gzyms pod oknem w całej swej nagości,
Żądając
na głos ostro szacunku, miłości!,
Rękoma
wymachując gestem dyrygenta.
Do
gzymsu go kleiła sucha tylko pięta,
Więc
służba w przerażeniu hrabiego ratuje,
A
hrabia to w przód, to w tył swym ciałem kołuje
I
krzycząc, usta zwilża napojem z karafki,
Strasząc
nagą posturą gołębie i kawki.
Wiatr
jęczy żałobliwie nad takim widokiem,
Zerkając
na hrabiego zniesmaczonym okiem.
Sznur
liści wokół tańczy jakoby walczyka,
A
kot na parapecie ślepia swe przymyka,
Jak
byłby oburzony hrabiego wygłupem,
Gdy
kleił hrabia w okno owłosioną dupę.
Wtem
hrabia ust rozwarciem krzyczy w przestrzeń: „Janie!”,
A
za jego plecami wznosi się: „Tak, panie”.
„Będę
skakał, – oznajmia hrabia z lepkim mlaskiem –
Więc
się pewnie zabiję jako jabłko z trzaskiem.
Kto
mnie będzie ratował, mój ty drogi Janie?!
Kto
się moim wybawcą w zagrożeniu stanie?”,
A
Jan… milczy, w ramionach swą głowę chowając,
Spoglądając
na pana jak spłoszony zając.
„Mówże!
– żąda waść! hrabia – Rzeknij coś mądrego!”
„Cóż
by mogło wyjść dobre z ust że tak głupiego? –
Na
te słowa Jan trąca nieśmiałym westchnieniem,
Spoglądając
w podłogę z wielkim zawstydzeniem –
Wasza
miłość sam mówi na mnie żem idiota
I
że we mnie nic więcej, jak tylko głupota,
Nie
śmiałbym więc waćpanie coś wam podpowiadać.
Mógłbym
wam źle doradzić i od rzeczy gadać.”
Wtem
się hrabia rozzłościł, ręką się zamachnął.
Chciał
Janowi w łeb walnąć, lecz o ziemię trzasnął.
Służba
w oknach zawisła nad zwłokami pana,
Które
wokół zalała krwi czerwona plama.
Dokazywał
pan hrabia, Jana nie szanował
I
swą bronią sam siebie w hańbie znokautował.
Los
do Jana uśmiechnął się wreszcie szeroko,
Żartobliwie
puszczając w testamencie oko,
Bo
waść! hrabia kotkowi przepisał majątek,
Co
Janowi wróżyło szczęśliwy początek.
Kot
wszak musiał posiadać swego opiekuna,
A
że z Janem wiązała go przyjaźni struna,
Jan
z rodziną w pałacu hrabiego zamieszkał.
Opłacała
się zatem Jana praca ciężka.
Nie
dokazuj więc, proszę, nigdy nie dokazuj,
Bo
cię spotka nieszczęście, nie zawsze od razu.
Co
zasiejesz w swym życiu, kiedyś przecież zbierzesz.
Jaki
będzie twój koniec?! – tego dzisiaj nie wiesz.
Lepiej
zatem szanować i być szanowanym,
Niźli
później przez palce szyderstwem tykanym,
Bowiem
jak Kuba Bogu, tak później Bóg Kubie,
Miej
zatem życie piękne, w szczęśliwości długie,
W
którym będziesz miłować tak bliźniego swego
Nie!
gorzej, lecz na pewno jak siebie samego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz