środa, 21 października 2020

DO NIEBA!... DO PIEKŁA?!

 

z koroną wirusem

Oj!,… przedziwnym to księdzem byłże proboszcz Stach,

Bowiem na hasło „covid” przeszywał go strach,

Więc w maseczce śmigał i ręce ciągle mył,

A wobec swych parafian podejrzliwym był.

Gdy Boga wysławiał z oratorskim wdziękiem,

Jednocześnie w Niebo spoglądając lękiem,

Naciskał flakonik z płynem dezynfekcji,

Którego dźwięk wiernym był tłem tych prelekcji.

Komunii udzielał w akcie profanacji,

Twierdząc, że w obawie wiele jego racji,

Więc troską o wiernych wiecznie się zasłaniał,

A kto nieposłuszny, to tego przeganiał,

Podając Jezusa niemal w rękawicy

Za osłoną maski oraz przyłbicy

Jakoby zarazę covid – dziewiętnaście,

Po której w męczarniach każdy w końcu zaśnie,

A kiedy na koniec wrzeszczał: „Bóg jest z wami!”,

Cieszył się, że Mszę ma wreszcie za plecami

I do domu ślizgiem węża, albo żmii

Pędził w strasznym lęku ze stułą u szyi.

Trudno było księdza Stacha po Mszy spotkać

I posługa jego nie bywała słodka,

Bo gdy zaryglował się już na plebani,

Ignorował ludzi, stojących za drzwiami

I głosząc zza ściany, że są obostrzenia,

Zamiast „Z Panem Bogiem”, krzyczał: „Do widzenia!”.

Graniczyło z cudem, by ksiądz Stach usłużył

I na obostrzenia oko swe przymrużył,

Dlatego lud pragnął przyjąć sakramenty,

Ale ksiądz w wierności państwu bywał święty

Więc gdy człowiek żebrał namaszczenia chorych,

Proboszcz nie znajdował odpowiedniej pory,

Tłumacząc, że nie chce pacjenta narażać

I covid czy siebie, czy innych zarażać,

Tak więc parafianie sobie porzuceni

Byli w otchłań piekieł bezczelnie ciągnieni,

A Stach niczym Piłat ciągle mył swe ręce,

Na potrzeby wiernych mając twarde serce.

Tak ksiądz Stach o życie doczesne się trapił,

Aż na własne wieczne potwornie się zgapił

I kiedy w wypadku zginął nieboraczek,

Upadł na kolana przed Bogiem i płacze,

Prosząc o łaskawość, grzechów odpuszczenie

I mając przed piekłem straszne przerażenie,

Lecz Pan Bóg do Stacha wtenczas zagaduje,

Że są obostrzenia, więc dziś nie przyjmuje,

I by słowom dodać większego znaczenia,

Naciska flakonik do rąk odkażenia.

Stach po schodach pełznie, litości błagając.

Flaszka do rąk mycia jęczy, zagłuszając

Wszelki księdza skowyt i wszelkie lamenty,

A Bóg dłonie myje szczerze uśmiechnięty

I do Stacha palcem ostrzegawczo kiwa,

Szepcząc: „Jak na ziemi, tak i w Niebie bywa.

Jakżeś se zasłużył, tak ciebie traktuję

I twej skruchy synu wcale nie przyjmuję,

Bo żeś jest nieszczery, jedynie zlękniony,

Perspektywą piekła, widać!, przerażony.

Odsuń się ode mnie na dwa metry księże.

Niechże jakiś dystans obostrzenia będzie.

Zaraz cię do piekieł strąci mój Piotr święty.

Żeś we mnie nie wierzył, to dziś bądź przeklęty!”

„Jakże to?!,… – Stach prosi, dłonie swe składając

I o litość Boga w lamencie błagając –

Przecież na Mszy każdej Ciebie wysławiałem,

Ciało i Krew Syna Twego rozdawałem,

I dbałem o Kościół jakoby o siebie,

A w tych trudnych czasach, to nikt tego nie wie,

Ileż to wyrzeczeń, ileż poświęcenia

Trzeba było podjąć dla Mszy odprawienia…”

Na słowa te Pan Bóg gniewem się unosi

I głosem stanowczym o milczenie prosi,

Choć Stach jękiem skomle: „Jesteś Miłosierny…”

„A ty, drogi Stachu, co najmniej bezczelny!

Jestem Miłosierny, lecz nie jestem głupi.

Człek myśli, że moje wybaczenie kupi

Za spojrzenie w oczy, za łzy krokodyla,

Lecz teraz jest, Stachu, sprawiedliwa chwila!,

Więc powiem, żeś Moim Miłosierdziem szastał,

Jezusa traktował jak kawałek ciasta!

Usta twe Mą Wszechmoc wspaniale głosiły,

Ale czyny twoje słowom tym przeczyły.

Ja cię powołałem do dusz ratowania,

Ciebie pochłonęła covid-owska mania

I zamiast o życie wieczne serce trapić,

Tyś się wolał w domu na doczesność gapić…”

„Ja się o parafian z miłością troszczyłem,

Dlatego ostrożny tak przesadnie byłem…” –

Tłumaczy się Stachu, łzy z oczu swych leje,

A Pan Bóg się na to z rozbawieniem śmieje.

„Tyś się tylko Stachu strachem swym przejmował,

Dlatego  przed ludem żeś się ciągle chował.

We Mnie nie wierzyłeś i Mi nie ufałeś,

Dlatego się covid histerycznie bałeś.

Znam Ja ciebie Stachu od twojej podszewki.

Niczym Judasz trzymasz grzechów swych sakiewki

I stoisz przede Mną w takim zakłamaniu

I o sobie w wielkim, chwalebnym mniemaniu,

A Ja ciebie widzę w prawdzie naguśkiego

I w twej pysze, w kłamstwie strasznie paskudnego.

Idźże precz do piekła!, gdzieś innych zapędził.

Nie będziesz mi fałszem za uszami ględził!”

„Okaż mi Swą litość Miłościwy Boże!

Twe Serce wybaczyć przecież wszystko może.” –

Stach się w piersi pięścią uderza jak młotem,

Cedząc słowa żalu posypane złotem,

Lecz Bóg głową kiwa i tylko zaprzecza.

„Niebo nie dla duszy, która tonie w grzechach!

Jeszcze byś Mi świętych w pole wyprowadził.

Idź do piekła! W Niebie będziesz tylko wadził.

I załóż maseczkę tak dla bezpieczeństwa.

Mej przywilej drobny w otchłani męczeństwa.”

Stach strachem podszyty, jak w dłonie nie trzaśnie:

„Czyżby i tam szalał covid – dziewiętnaście?!

Ulituj się! Ratuj Miłosierny Boże!...”,

Lecz Pan Bóg już Stacha wybawić nie może,

Bo na co dzień Stachu w roli duszpasterza

We wszystkim się Panu swemu sprzeniewierzał.

Uważaj więc zatem i Ty, drogi Księże!

Służąc, myśl, co z Tobą po Twej śmierci będzie.

Miłosierdziem Bożym gęby nie wycieraj

I na Sprawiedliwość ostrożnie spozieraj.

Tak duszyczki prowadź, aby w Niebie były,

A nie by w luksusie doczesności gniły.

Nie idź śladem Stacha, byś w piekle nie zginął.

Pan Bóg jest i Końcem i skutków Przyczyną,

Więc Jemu zawierzaj siebie oraz trzodę,

Pan Ci wynagrodzi wszelką niewygodę.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz