z koroną
wirusem
Oj!,…
przedziwnym to księdzem byłże proboszcz Stach,
Bowiem
na hasło „covid” przeszywał go strach,
Więc
w maseczce śmigał i ręce ciągle mył,
A
wobec swych parafian podejrzliwym był.
Gdy
Boga wysławiał z oratorskim wdziękiem,
Jednocześnie
w Niebo spoglądając lękiem,
Naciskał
flakonik z płynem dezynfekcji,
Którego
dźwięk wiernym był tłem tych prelekcji.
Komunii
udzielał w akcie profanacji,
Twierdząc,
że w obawie wiele jego racji,
Więc
troską o wiernych wiecznie się zasłaniał,
A
kto nieposłuszny, to tego przeganiał,
Podając
Jezusa niemal w rękawicy
Za
osłoną maski oraz przyłbicy
Jakoby
zarazę covid – dziewiętnaście,
Po
której w męczarniach każdy w końcu zaśnie,
A
kiedy na koniec wrzeszczał: „Bóg jest z wami!”,
Cieszył
się, że Mszę ma wreszcie za plecami
I
do domu ślizgiem węża, albo żmii
Pędził
w strasznym lęku ze stułą u szyi.
Trudno
było księdza Stacha po Mszy spotkać
I
posługa jego nie bywała słodka,
Bo
gdy zaryglował się już na plebani,
Ignorował
ludzi, stojących za drzwiami
I
głosząc zza ściany, że są obostrzenia,
Zamiast
„Z Panem Bogiem”, krzyczał: „Do widzenia!”.
Graniczyło
z cudem, by ksiądz Stach usłużył
I
na obostrzenia oko swe przymrużył,
Dlatego
lud pragnął przyjąć sakramenty,
Ale
ksiądz w wierności państwu bywał święty
Więc
gdy człowiek żebrał namaszczenia chorych,
Proboszcz
nie znajdował odpowiedniej pory,
Tłumacząc,
że nie chce pacjenta narażać
I
covid czy siebie, czy innych zarażać,
Tak
więc parafianie sobie porzuceni
Byli
w otchłań piekieł bezczelnie ciągnieni,
A
Stach niczym Piłat ciągle mył swe ręce,
Na
potrzeby wiernych mając twarde serce.
Tak
ksiądz Stach o życie doczesne się trapił,
Aż
na własne wieczne potwornie się zgapił
I
kiedy w wypadku zginął nieboraczek,
Upadł
na kolana przed Bogiem i płacze,
Prosząc
o łaskawość, grzechów odpuszczenie
I
mając przed piekłem straszne przerażenie,
Lecz
Pan Bóg do Stacha wtenczas zagaduje,
Że
są obostrzenia, więc dziś nie przyjmuje,
I
by słowom dodać większego znaczenia,
Naciska
flakonik do rąk odkażenia.
Stach
po schodach pełznie, litości błagając.
Flaszka
do rąk mycia jęczy, zagłuszając
Wszelki
księdza skowyt i wszelkie lamenty,
A
Bóg dłonie myje szczerze uśmiechnięty
I
do Stacha palcem ostrzegawczo kiwa,
Szepcząc:
„Jak na ziemi, tak i w Niebie bywa.
Jakżeś
se zasłużył, tak ciebie traktuję
I
twej skruchy synu wcale nie przyjmuję,
Bo
żeś jest nieszczery, jedynie zlękniony,
Perspektywą
piekła, widać!, przerażony.
Odsuń
się ode mnie na dwa metry księże.
Niechże
jakiś dystans obostrzenia będzie.
Zaraz
cię do piekieł strąci mój Piotr święty.
Żeś
we mnie nie wierzył, to dziś bądź przeklęty!”
„Jakże
to?!,… – Stach prosi, dłonie swe składając
I
o litość Boga w lamencie błagając –
Przecież
na Mszy każdej Ciebie wysławiałem,
Ciało
i Krew Syna Twego rozdawałem,
I
dbałem o Kościół jakoby o siebie,
A
w tych trudnych czasach, to nikt tego nie wie,
Ileż
to wyrzeczeń, ileż poświęcenia
Trzeba
było podjąć dla Mszy odprawienia…”
Na
słowa te Pan Bóg gniewem się unosi
I
głosem stanowczym o milczenie prosi,
Choć
Stach jękiem skomle: „Jesteś Miłosierny…”
„A
ty, drogi Stachu, co najmniej bezczelny!
Jestem
Miłosierny, lecz nie jestem głupi.
Człek
myśli, że moje wybaczenie kupi
Za
spojrzenie w oczy, za łzy krokodyla,
Lecz
teraz jest, Stachu, sprawiedliwa chwila!,
Więc
powiem, żeś Moim Miłosierdziem szastał,
Jezusa
traktował jak kawałek ciasta!
Usta
twe Mą Wszechmoc wspaniale głosiły,
Ale
czyny twoje słowom tym przeczyły.
Ja
cię powołałem do dusz ratowania,
Ciebie
pochłonęła covid-owska mania
I
zamiast o życie wieczne serce trapić,
Tyś
się wolał w domu na doczesność gapić…”
„Ja
się o parafian z miłością troszczyłem,
Dlatego
ostrożny tak przesadnie byłem…” –
Tłumaczy
się Stachu, łzy z oczu swych leje,
A
Pan Bóg się na to z rozbawieniem śmieje.
„Tyś
się tylko Stachu strachem swym przejmował,
Dlatego przed ludem żeś się ciągle chował.
We
Mnie nie wierzyłeś i Mi nie ufałeś,
Dlatego
się covid histerycznie bałeś.
Znam
Ja ciebie Stachu od twojej podszewki.
Niczym
Judasz trzymasz grzechów swych sakiewki
I
stoisz przede Mną w takim zakłamaniu
I
o sobie w wielkim, chwalebnym mniemaniu,
A
Ja ciebie widzę w prawdzie naguśkiego
I
w twej pysze, w kłamstwie strasznie paskudnego.
Idźże
precz do piekła!, gdzieś innych zapędził.
Nie
będziesz mi fałszem za uszami ględził!”
„Okaż
mi Swą litość Miłościwy Boże!
Twe
Serce wybaczyć przecież wszystko może.” –
Stach
się w piersi pięścią uderza jak młotem,
Cedząc
słowa żalu posypane złotem,
Lecz
Bóg głową kiwa i tylko zaprzecza.
„Niebo
nie dla duszy, która tonie w grzechach!
Jeszcze
byś Mi świętych w pole wyprowadził.
Idź
do piekła! W Niebie będziesz tylko wadził.
I
załóż maseczkę tak dla bezpieczeństwa.
Mej
przywilej drobny w otchłani męczeństwa.”
Stach
strachem podszyty, jak w dłonie nie trzaśnie:
„Czyżby
i tam szalał covid – dziewiętnaście?!
Ulituj
się! Ratuj Miłosierny Boże!...”,
Lecz
Pan Bóg już Stacha wybawić nie może,
Bo
na co dzień Stachu w roli duszpasterza
We
wszystkim się Panu swemu sprzeniewierzał.
Uważaj
więc zatem i Ty, drogi Księże!
Służąc,
myśl, co z Tobą po Twej śmierci będzie.
Miłosierdziem
Bożym gęby nie wycieraj
I
na Sprawiedliwość ostrożnie spozieraj.
Tak
duszyczki prowadź, aby w Niebie były,
A
nie by w luksusie doczesności gniły.
Nie
idź śladem Stacha, byś w piekle nie zginął.
Pan
Bóg jest i Końcem i skutków Przyczyną,
Więc
Jemu zawierzaj siebie oraz trzodę,
Pan
Ci wynagrodzi wszelką niewygodę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz