Uwielbiam momenty jeszcze
głębokiej nocy, pachnącej świeżością poranka, kiedy świat pogrążony jest we
śnie, ptaki przebijają się śpiewem przez ciszę z szerokiej, bezkresnej dali,
światła drogowych latarni niczym szpilki przebijają się przez jedwab ciemności,
szklane wieżowce toną w zmieniających się leniwie chmurach, a ja… siedzę na
balkonie z kubkiem świeżo parzonej kawy i z papierosem… Mogłabym spędzać wówczas
czas zupełnie nago, smagana podmuchami wiatru, by poczuć na własnej skórze
dotyk przestrzeni, ale!, niestety, cywilizacyjne uwarunkowania i mieszkanie w
centrum ekskluzywnej dzielnicy jednak zobowiązuje do powściągliwości i
przyzwoitości, czymkolwiek ona jest dla otoczenia. Siadam więc przy stoliku,
zaciągając się papierosem i zachłannie wpatrując się w niebo…
Chyba już jestem zmęczona…
Rozglądam się wokół, czując jedynie osaczającą mnie pustkę. Samotność była mi
wierniejsza niż ktokolwiek na świecie, a przecież – wydaje mi się – nigdy nie
byłam wymagająca. Chciałam być tylko kochana i potrzebna… Może nikt nie
potrafił mnie zrozumieć?... Może błędnie sygnalizowałam swoje potrzeby?...
Sygnalizowałam… Śmieszne… O wszystkim zawsze i wszędzie wobec każdego byłam
bezwstydnie szczera. Żądałam i domagałam się miłości i szacunku. Żądałam, by traktowano
mnie poważnie i podmiotowo, a nie przedmiotowo. Domagałam się miejsca w życiu
swoich bliskich, jakie powinna zajmować osoba poważana i kochana, potrzebna, a
nie tylko wykorzystywana. Byłam i… chyba nadal jestem wymagająca. Zawsze taka
byłam. Zawsze byłam bezwzględnie wymagająca wobec siebie, dlaczego więc nie
miałabym być wymagająca wobec innych?!... Pieprzona hipokryzja i egoizm. Ludzie
pragną miłości i szacunku, ale na własnych warunkach, żeby tylko nie stracić
wygody. Tak!, jestem zmęczona… jestem kurewsko zmęczona. Gdyby nie ci wszyscy
ludzie śpiący w swoich kryształowych szufladach, wykrzyczałabym to całemu
wszechświatu! Niechby się nawet gwiazdy poruszyły i planety zatrzęsły w
pierścieniach swych orbit. Niechby podmuch mojego głosu zdmuchnął wijące się na
słońcu płomienie ognia, ale… Nie. Muszę milczeć, by nie pobudzić sąsiadów, bo
przecież nie wypada drzeć mordy o czwartej rano… Kto to w ogóle wymyślił?!...
Wszyscy pieprzą banialuki o ewolucji i pochodzeniu człowieka od małpy, a
publicznie nawet, jak małpa, nie możesz się po dupie podrapać czy ryknąć z
przepony, by dać upust emocjom i uwolnić się od wewnętrznych udręczeń. Komu by
to przeszkadzało?!... Skoro wokół pełno zwolenników teorii Darwina, nie
powinien nikt mieć pretensji, że wydzieram trepa, wydając dzikie okrzyki i
uderzając pięściami o klatkę piersiową niczym bananowi przodkowie ludzkiej
populacji… Obłęd i pieprzona hipokryzja. Każdy postępuje i wygłasza te swoje
pełne farsy poglądy na potrzeby chwili, którą można wydoić z potencjalnych
korzyści… Boże, jak ja nienawidzę obłudy. Ulice miast toną w maskach. Jeden drugiego
ciągnie za sznurki. Nic chyba nie dzieje się już naprawdę i tym właśnie jestem
już zmęczona…
Odstawiam filiżankę kawy, nad
którą unosi się blada wstążka wrzątku. Zapalam kolejnego papierosa… Wszystko
jedno na co przyjdzie mi umrzeć. W końcu kiedyś każdy musi wsiąść do pociągu
zmierzającego w nieznanym nam wszystkim kierunku… Piekło,… albo niebo… Podchodzę
do barierki balkonu. Wspieram na niej dłonie. Unoszę twarz w stronę ciemnego
nieba. Zamykam oczy i nagle!... Czuję jak gwałtowny wiatr przywiera do mego
ciała, obejmując swymi dłońmi moją twarz… Boże mój, jakież to niesamowicie
przyjemne doznanie…
A, co by było, gdybym
niespodziewanie odeszła, spadając w dół na łeb, na szyję? Czy ktokolwiek, a
raczej czy cokolwiek pochyliłoby się nad moim martwym ciałem?... Na przykład ptak,
który przycupnął na ziemi w poszukiwaniu pożywienia… Czy pochyliłby się nade
mną, przekręcając łepek w prawo, a później w lewo, jakby przyglądając się memu
martwemu ciału?... Czy znalazłaby się chociaż jedna osoba, która westchnęłaby
epizodem ulotnego wspomnienia, wskrzeszając mnie w ten sposób choć na
chwilę?... Pewnie nad filiżanką zniknęłaby wstążka zaparzonej dopiero co kawy.
Słońce przypływem jasności zatopiłoby miasto. Ludzie ruszyliby pędem do pracy,
mknąc ulicami w wybranych lub narzuconych im losem kierunkach, jak w hipnozie…
Spoglądam w dół, lekko
wychylając się z balkonu i bacznie rozglądając się po okolicy. Widzę kłęby
napuszonych krzewów, okalających budynek, w którym mieszkam…
Pewnie nikt by mnie nawet w
tych krzakach nie zauważył. No, może facet, który raz na jakiś czas przyjeżdża
skosić trawę i przyciąć żywopłoty… Może on, chociaż i to nic pewnego. Tyle razy
go mijałam, a on nigdy mnie nie powitał zwykłym skinieniem głowy.
Patrzę w dół, wychylając się z
balkonu jeszcze bardziej. Wiszę niemal nad ziemią. Rozkładam ręce, unosząc
głowę w górę i lekko odchylając ją w tył… Jakże cudownie muszą się czuć ptaki w
locie… Ogarnia mnie głębia przestrzeni. Wiatr porywa mnie w ramiona, rozsuwając
na boki przewiązany sznurkiem szlafrok. Wpełza pod delikatne, falujące zmysłowo
klapy materiału. Owija się wokół mojej tali, przytulając się do moich piersi i
leżąc mi na brzuchu. Wychylam się więc jeszcze odważniej, zachłanna na
odczuwaną słodycz czerpanych doznań. Chciałabym nawet wniknąć w przestrzeń. Rozpłynąć
się w ciemności jak powietrze. Poczuć każdym, po prostu każdym! milimetrem ciała
wolność ptaków w locie… Na wskroś przeszywa mnie ekscytacja… i nagle… spadam w
dół!...
- Proszę przyjąć wyrazy
głębokiego współczucia. To była piękna ceremonia pogrzebowa.
- Dziękuję. Zapraszam pana na
stypę. To kameralne spotkanie… Będzie nam bardzo miło.
- Witaj moja droga. – w rozmowę
wtrącił się podbiegający i sapiący ze zmęczenia mężczyzna, trzymający w dłoni
wiązankę kwiatów, przewiązanych wstęgą z napisem: „Kochanej siostrze Krzysztof”
– Wiem. Nic nie mów. Spóźniłem się…
- Jak zwykle.
- Nie mogłem się wyrwać z
pracy. Przepraszam.
- Chodźmy… No, ale odłóż tę wiązankę!
Chyba nie pójdziesz na stypę z tym bukietem kwiatów?!
- Racja! Ach, co ja bym bez
ciebie zrobił siostrzyczko? – roześmiał się szczebiotliwie, odkładając wiązankę
na grób, obłożony kwiatami – No, to chodźmy. – zaproponował radośnie,
zacierając energicznie dłonie – Ale się zimno zrobiło. Jasiu będzie?
- Wyjechał do rodziców. Mama
jego jest w szpitalu. Ciśnienie czy coś w tym stylu… Antoś idź grzecznie! Nie
szarp brata za kołnierz!
- Ale on mi zabrał cukierka! –
zamiauczał niepocieszony chłopiec.
- Antoś!... – pogroziła palcem
matka, zaciskając mocno usta – Zawsze masz jakieś wytłumaczenie…
- Coś nam zostawiła?
- Kto?
- No, jak kto?! – Krzysztof
skinął głową w kierunku grobu, od którego powoli się oddalali. – Siostrzyczka.
– dodał ironicznie, stawiając szeroki kołnierz płaszcza i próbując osłonić się
od gwałtownych podmuchów wiatru.
- Nie wiem. – wyszeptała
kobieta – Jutro ma być odczytanie testamentu.
- Jak w filmie. – roześmiał się
mężczyzna.
- Na prawników było ją stać,
więc...
- Czy stać ją było na gest
wobec rodzinki? – wtrącił Krzysztof.
- Czy ja wiem?!... – smutnym
głosem wtrąciła kobieta, wzruszając nerwowo ramionami – Prawdą jest, że to
będzie jakieś… dwadzieścia lat?!, jak żeśmy w ogóle nie utrzymywali z nią
kontaktów?!
- Dwadzieścia trzy. – wyjaśnił
Krzysztof – No, ale o rodzinie trzeba chyba pamiętać. – oznajmił ironicznie –
Dzielić miała czym. W końcu na biedną nie trafiło.
- Zobacz!, - zachichotała
kobieta, rozkładając na powitanie szeroko ramiona – kogo moje piękne oczy
widzą… Barbara! – mocnym uściskiem wtuliła w ramiona podchodzącą do nich
kobietę w czarnym kapeluszu i wełnianym płaszczu seledynowego koloru – Kiedy
przyjechałaś? Na długo?
- Wiem, że to głupio zabrzmi, -
wyjaśniła Basia – ale dzięki pogrzebowi mogłam wziąć w pracy urlop
okolicznościowy, więc pomyślałam, że będzie okazja się spotkać, więc jestem. –
rozłożyła szeroko ręce, jakby upominała się o uściski – Cieszę się, że udało mi
się wyrwać z pracy.
- No, dawnośmy się nie
widzieli. – oznajmiła kobieta, nie mogąc pohamować szczerego przypływu radości
– Będzie jakieś pięć miesięcy?
- Delegacje. – wyjaśniła Basia,
witając się z Krzysztofem serdecznymi pocałunkami w policzki – Wykończą mnie te
podróże służbowe. Dużo ludzi było na pogrzebie? – zapytała szeptem.
- Zaskakująco dużo. Nawet nie
spodziewałam się, że będzie miała tak piękny pogrzeb.
- Wiadomo już, czy coś nam
zostawiła? – zagadnęła Barbara.
- Też o to pytałem. – roześmiał
się Krzysztof – Jutro usłyszymy wyrok. Będzie uroczyste odczytanie ostatniej
woli zmarłej. – zachichotał.
- Widzieliście ją? Jak wyglądała?
– zapytała dociekliwie Basia.
- Nie otwierali trumny. Ponoć
sobie tego nie życzyła.
- A, kto o tym zadecydował?! –
zaskoczył się Krzysztof.
- Jej mąż. Nawet na pogrzebie
pozwolił sobie na bezczelny komentarz… - szyderczo zaszczebiotała kobieta,
poprawiając rękawiczki – Kto spotykał się z moją żoną, będzie ją pamiętał, a
ci, którzy ją odrzucili, lepiej, by o niej zapomnieli. – zacytowała, parodiując
wspomnianego mężczyzną.
- Bezczelność! – warknął Krzysztof.
- A, czemu ona właściwie targnęła
się na swoje życie? Widomo coś?! – zapytała dociekliwie Basia…
Głupcy! – wzdycham, patrząc na
nich spod kopuły nieboskłonu. – Nie odebrałam sobie życia, idioci! – krzyczę,
unosząc się w przestrzeni posępnych obłoków na szeroko rozłożonych ramionach,
jak na olbrzymich skrzydłach niewyobrażalnie ogromnej rozpiętości, obejmującej
niemal całą połać posępnych chmur…
Spadłam z balkonu… Wiem!,
kretyńska śmierć. Chciałam tylko poczuć smak wolności, którą delektują się
każdego dnia ptaki. Nie przewidziałam po prostu, że ześliznę się z barierki i
zlecę z balkonu. Ot!, i poleciałam, pofrunęłam…
Boże, ależ to było przyjemne
uczucie, przebijające me ciało na wskroś ostrzem chłodnego powietrza,
paraliżującego ciało strachu, ale i uskrzydlającej duszę ekscytacji… Chyba
nawet nie zdążyłam krzyknąć?... Świat zawirował dokoła, jakbym siedziała na
szalejącej błyskawicami karuzeli. Obróciłam się kilka razy w powietrzu. Rozłożyłam
ręce i… chyba zamknęłam później oczy?... Nie jestem pewna…
Może wyglądałam idiotycznie,
leżąc tak plackiem na ziemi… Chyba nie zrobiłam jakiejś kretyńskiej miny?...
Wydaje mi się, że czułam smak krwi w ustach. Chyba tak. Chyba krew wypełniała
moje usta i wypłynęła z uszu, bo poczułam strumienie ciepła, ale… Czy to teraz
istotne? Czy to ważne? Tyle razy wydurniłam się w życiu, że teraz na koniec mi
już raczej nie zależy. Ciało miałam całkiem niezłe, jak na swój wiek, więc tym
bonusem mogę jakoś zrekompensować jakąkolwiek karykaturalność zaistniałej
sytuacji.
Dobrze mi teraz i to jest
najważniejsze. Naprawdę dobrze mi teraz. Unoszę się w przestrzeni niczym
piórko. Czuję przeszywające mnie na wskroś powietrze pełne rozkosznego wiatru. Opływają
mnie obłoki i nieograniczona, nieokiełznana swoboda. Oddalam się… oddalam się…
jakby wsysana w niebo… i coraz mniejszą czuję więź z ziemią, coraz mniej
obchodzą mnie sprawy rozgrywające się na jej powierzchni … Jestem wolna. Jestem
wolna! Jestem wolna! Czy ktoś mnie słyszy?!... Jestem wolna! Jestem wolna jak…
ptak w locie! i tylko to się liczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz