Ach… moje oczy hen!... za horyzontem
Kołyszą wzrokiem niczym łódką woda
Szarpane czasu dziko rwącym prądem,
A w nich jesieni dojrzałej uroda
Strumieniem wzruszeń wypływa obficie
I szklistym słońcem kogoś wypatruje…
Szelestem liści poderwane życie
Paletą farby w przestrzeni wiruje
I w piruecie nostalgicznych kroków,
Jak baletnica w tiulach spiętych w tutu,
Spogląda w lustro iskrzące się w oku,
Które zastygło,… jak martwe, w bezruchu
I niczym stawu tafla szkłem skruszona
Drga w rzęs oprawie jakby w tataraku,
A na tej tafli cieniem rozproszona
Minuta, która drży ziarnami piachu…
I tak… przemija, co w zasięgu ręki
Wciąż szukającej ciepła bratniej dłoni
I na rzemieniu przyziemnej udręki,
Niczym latawiec, za czymś wiecznie goni
I choć w objęciach wiatru zakleszczone,
To się od ziemi oderwać nie może,
Więc oko błądzi za tym, co stracone,
Bo nogi splata rozpięte rozdroże.
Spoglądam zatem za siebie z czułością
I wspomnieniami wskrzeszam to, co zgasło.
Przede mną przypływ spieniony przyszłością,
A odpływ tego, co jest, w oczach trzasnął.
Nigdy się chyba z siebie nie pozbędę
Sentymentalnych węzłów zniewolenia.
Do końca życia łzawa, krucha będę
I szczęściem duszą nie do upojenia.
W palcach zostało mi pióro wolności.
Mogłabym wszystko wrzucić w podświadomość,
Ale tęsknota w amoku miłości
Wciąż mi w butelce wysyła wiadomość
I cichą falą wydarzeń podmywa
Ciało, co nigdy spokoju nie zazna,
Więc duch w mej piersi w niebo się podrywa,
Bo mu niestraszna jest granica żadna,
Dlatego ciągle trwam jak w zawieszeniu
Pomiędzy ziemią a wszechświata tonią.
Idę z zadumą w głębokim milczeniu,
Jak ślepiec z ciągle wyciągniętą dłonią…
I nie ma końca – droga się zaczyna,
A strzępy żagli łopoczą tęsknotą
I w sercu kutra umiera maszyna,
Dryfuję zatem otoczona wodą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz