Jednonogi, z drewnianą protezą
Stopnie schodów przemierza wytrwale.
Zęby złote w ust kole się szczerzą.
Wąs francuski zadarty zuchwale
Zda się wznosić, na przemian opadać
Pod mimiką okrągłych policzków.
Zda się szeptem coś prawić, wciąż gadać
Pod zapięciem rdzą startych guziczków.
Krawat wisi pod brodą zaspany,
Choć się lekko przesuwa na boki.
Głos spokojny i basem skąpany
Wspomnień skrytych odsłania uroki
I pod pachą zanosi zdjęć zwoje
Na poddasze, gdzie często się chowa.
Szeptem jego zbudzone pokoje
Płyną w chmurach jak zadarta głowa.
Przy kominku zastyga w zadumie,
Biegunami ruszając fotela
I w szelestach, i w pluskach, w poszumie
Swoim sercem się w przeszłość przedziera,
Więc zastyga w momencie puls życia,
Niecierpliwie czekając na przyszłość.
Teraźniejszość wyrwana z ukrycia
Mija nagle, oszukując bystrość.
On sędziwy, w kozaku drewnianym
Szronem kurzu wychyla się z okna.
Wzrokiem tęsknym w punkt martwy wbijanym
Ciągle czeka i nie mruży oka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz