wtorek, 28 kwietnia 2020

PRZEZ KSIEŻYC


W lawinach smutków oraz trosk przyziemnych,
Gdy wiadra pełne goryczy dźwigałam,
Podczas snu swego w godzinach bezsennych
Jedną nadzieję wolności widziałam

I jedno wyjście z sytuacji przykrych,
Które czasami zasłania pokrywka,
Odcinająca szczęście od spraw zwykłych,
Zamykająca mnie w ścianach słoika –

Księżyc, co zdawał się zdradzać szczelinę,
Przez którą mogłam uciec z tego świata.
Musiałam tylko odnaleźć drabinę,
Co niebo z ziemią szczeblami zeswata,

Więc w mym dzieciństwie, gdy mi było ciężko,
Patrząc przez okno na opłatek światła,
Robiło mi się nadzwyczajnie lekko,
Choć rzeczywistość tę lekkość mi kradła,

I dziś, choć jestem dojrzałą kobietą,
Patrzę na księżyc z równym rozrzewnieniem
I gdy przez życie nie płynie miód, mleko,
Wzbijam się w niebo z tym samym pragnieniem,

Aby przez lufcik okrągłej jasności
Uciec od tego, co mnie wszem otacza,
Od przygnębienia zgorzkniałej szarości
Do stanu, w którym granice przekracza

Wolność od bólu zatrwożonej duszy,
Radość, co wznosi się w górę latawcem,
Beztroska, która z nieba śniegiem prószy,
Zmartwienie, które kruszy się dmuchawcem.

Nie mogę jednak wyrwać się z uwięzi,
Bo nie znalazłam drabiny do nieba.
Czas gdzieś na oślep z okrutnością pędzi,
A los się na mnie wciąż dąsa i gniewa,

Lecz kiedyś znajdę tę drabinę moją
Wejdę po szczeblach do samego nieba.
Zmysły się moje tą nadzieją poją,
Więc mi niczego więcej nie potrzeba.

Zbliżę się wreszcie do sierpa jasności
I właz odsunę, co księżyc zasłania,
A przez ten otwór niebiańskiej jasności
Przejdę do szczęścia bez chwili wahania.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz