Nic nie mów, proszę… Rozmawiam z myślami…
Szepczą do mnie szelestem liści za oknami.
Ledwo słyszę ich słowa zagubione...
W zgiełku miast drżą hałasem zatrwożone.
Cicho… cicho… gdzieś głoski zabrzęczały
Jakby szkło się rozbiły, rozsypały…
Ach, to tylko tramwaju rozdrażnienie
Na szaleńca, co zapadł w zaciemnienie.
Może jednak?… Coś słyszę gdzieś w oddali…
Niczym syk jak powietrza, co się pali,
Jak w płomieniu przetapianego włosa…
Nie… nie… To tylko… tylko żar papierosa…
Ciszej… ciszej… ciszej… Na litość boską!
Chłonę z odmętu, co może być głoską.
Grzęznę w tumulcie i tonę w jazgocie,
I się zapadam jak po uszy w błocie.
Tu wrzask i raban!, pisk opon i dzieci,
Miotłą drapanych po chodnikach śmieci,
Wycie, szczekanie i psów ujadanie,
W betonie wiercenie!, zgrzyt i stukanie…
Tam zamęt, rumor jakoby na grzędzie…
Rejwach, larum i rwetes!… są wszędzie…
Mętlik wiruje, wokół się obraca…
Wrze niczym w garze i pośpiech, i praca.
W odmęcie chaosem się napędzamy,
Więc wszystko słyszymy i nie słuchamy…
Gaśnie minuta w lęku po minucie.
Rośnie w panice i w strachu zaszczucie,
Że nie zdążymy i że przegapimy...
W pędzie niczego i nic nie widzimy!
Narasta siła oraz przemęczenie
I się urywa jak guzik!… istnienie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz