Opływają mnie łuną ciepła latarnie,
Uchylając tylko rąbka tajemnicy,
Rozlewając się w ciemności światłem marnie -
Stąd są gęsto rozstawione w okolicy.
Idę w ciszy, która zewsząd się wylewa,
Ziarnka piasku zgrzyt pod butem powtarzając
Jak łoskotem lawin, co to łamią drzewa,
Kamieniami ze skalistych gór spadając,
A przede mną cień się ciągnie po chodniku
Jakby wyrwać się z obroży stóp zapragnął.
Niczym para, co się wznosi na czajniku,
Widać było, że wolności także łaknął,
Ale wyrwać się nie mogąc z położenia,
Rwał do przodu, wypełzając wciąż spode mnie.
Żal mi wówczas się zrobiło mego cienia.
Próbowałam go odczepić, lecz daremnie.
Idę zatem… Mam wrażenie, że nie sama…
Odgłos kroków jakby w echu z tyłu słyszę,
Lekkim strachem więc do przodu jestem pchana,
Ale ktoś się dodatkowo wprosił w ciszę...
Delikatnie wzrok zarzucam przez me ramię
Na przynętę, by uchwycić delikwenta.
Pozytywną myślą rozum własny mamię,
Aby nie wpaść przerażeniem w lęku pęta.
Nagle widzę jak mnie cudzy cień dościga,
Od mojego, co przede mną, jest milimetr…
Dreszcze obaw przykurczony kark mój dźwiga.
Pragnę uciec choćby nawet na centymetr,
Lecz… gdy znowu się odwracam, zauważam,
Że cień kogoś mnie dotyka jak mackami.
Stop!, i miną swą złowieszczo się odgrażam.
Zakończyło się szpiegostwo odgłosami.
Uchwyciłam w tym momencie rozbawiona,
Że nikt nie szedł za mną, kroku przyspieszając.
Z każdej strony byłam cieniem otoczona
Przez ów światła, co to z latarń opadają.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz