Pozwól mi uciec, Ziemio, od ciężaru,
Który przesuwa stopy me po tobie.
Człowiek się chowa nierzadko do baru,
By się oszukać odurzeniem w głowie,
Aby zapomnieć o własnej niewoli
Kroków na wodzy siły grawitacji,
I najzwyczajniej upić że się woli,
By opanować sztukę adaptacji,
Ale się gubi w sobie coraz bardziej
Od realności całkiem oderwany,
Bo go pochłania bezradności gardziel,
Więc jest skutecznie w lęki swe wpychany,
Aż w końcu tonie w stanie beznadziei,
Że jest mu całkiem wszystko obojętne,
Choć z obrzydzeniem spija efekt brei
Tego, co zwykłe, szare i codzienne.
Ocal mnie, Ziemio, od tego upadku,
Za którym dłonie drżą głodne spokoju!
Chcę żyć szczęśliwie na twym skromnym skrawku,
To znaczy godnie w ów przyziemnym znoju
Bo obok tego, co się wżera nurtem
Trucizny, która niszczy człowieczeństwo.
Niech się nie otrze nawet o mą burtę
Odrażające, współczesne szaleństwo,
Co to w postępie widzi triumf ludzkości
Technologicznie ukoronowanej,
Choć Einstein zwie to czasem upadłości,
Wróżącej światu haniebne zalanie
Falą idiotów – śmiercią interakcji,
Bezdusznym bytem w samotnym sąsiedztwie,
Głupoty, co się trzyma własnej racji
I się panoszy zarazą w jestestwie.
Ratuj mnie, Ziemio, od tego obłędu!
Trawi, przeżuwa mnie cywilizacja.
Pragnę wyśliznąć się z uprzęży pędu,
Którego efekt to robotyzacja.
Daj mi się schować przed utratą wiary,
Że nie doczekam jeszcze gorszych czasów.
Odpędź ode mnie ów nocne koszmary.
Uwolnij, proszę, od zgiełku, hałasów.
Niech mnie opływa plusk twej krwi w twych żyłach,
Szum twych obrotów niczym sukni w tańcu,
Szelest pociechy, że się nie spełniła
Apokalipsa trzymana w kagańcu.
Otul mnie, Ziemio, swym zielonym płaszczem…
Niechaj usłyszę jak czas słodko płynie,
Las w blaszki liści ciepłym wiatrem klaszcze.
Niech mi w ramionach twoich życie minie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz