Wyruszyło człowieczeństwo w świat za ludźmi.
Z utęsknieniem przemierzało różne szlaki
I wołało w pustą przestrzeń w głos: „Się zbudźmy!”,
Gdyż widziało, że czas nie jest już jednaki.
W samotności porzucone się nudziło,
Bo nie miało się odezwać wszak do kogo.
Kiedyś całkiem to inaczej przecież było.
Nigdy nie szło w pojedynkę życia drogą.
Zawsze bowiem ktoś zaczepił, ktoś zagadał.
Znajomości rosły przez to wręcz obfite.
W gości jeden do drugiego z marszu wpadał…
Spontaniczność dziś w relacjach to przeżytek.
Dawniej ławki i ławeczki oblepione
Niczym grzędy jak kurami w porze zmierzchu.
Na nich grupy ludzi szczerze rozbawione,
Gdyż niejeden miewał myśli godne grzeszku.
Kiedyś było że sąsiedztwo jak rodzina.
Znał każdego swat jakoby kieszeń własną;
I nieważne, czy na stole chleb, słonina
Czy się izbę ma przestrzenną, czy też ciasną,
Bowiem w progu gość jak Bóg był traktowany -
Dziś jak wirus, śmiercionośna wręcz zaraza,
Marmurowe, pozłacane ważne ściany,
W których echo się obcasów wszem odgraża.
Dawniej były otwierane drzwi na oścież
I przez okna uciekały w świat firanki,
Kawy ziarna rozbijane w pył przez moździerz
Wsypywano tuż przed wrzątkiem w proste szklanki.
Dzisiaj spusty i alarmy są na straży,
Przez posesję się mysz nawet nie przeciśnie,
Bez anonsu nikt się również nie odważy
Przyjść z wizytą, bo się przez drzwi nie prześliźnie,
A na blatach urządzenia wyższej klasy
W samotności filiżanki nie zapełnią,
Akustyka szepcze zaś odgłosem kasy,
Która tworzy dziś współczesne życia sedno.
Na chodniku kogoś biją, szarpią, plują.
Nikt, choć widzi, nie przychodzi mu z pomocą.
Wszyscy bowiem się na sobie koncentrują,
Obojętnie wobec nieszczęść więc przechodzą,
A jedynie człowieczeństwo się lituje,
Własną piersią bezbronnego chronić pragnie.
Gapiów grupa to wyśmiewa, krytykuje,
Co serc pokój zastraszaniem ulic kradnie.
Odepchnięte i skopane człowieczeństwo
Sunie zatem posuwistym naprzód krokiem.
Z żalem patrzy na ów obłęd i szaleństwo,
Które razi depresyjno – łzawym okiem.
Mija miasta i miasteczka oraz wioski.
Depcze ścieżką zniechęcone gdzieś w nieznane,
Przełykając odrzucenia smak dość gorzki,
Gdyż niemile w okolicy jest widziane,
I tak włóczy się zupełnie niepotrzebne,
Bo sprzedane za trzydzieści że srebrników.
Od zagrody do zagrody idzie biedne,
Przeganiane jako sfora komorników.
Może kiedyś człowieczeństwo cel odnajdzie,
Ciepłe miejsce w ludzkim sercu nieskostniałym
Zanim słońce beznadzieją całkiem zajdzie,
Aby resztki chociaż jego ocalały...
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Piękny i głeboki wiersz. Zmusza do refleksji.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę. Na skłonieniu czytelnika do refleksji bardzo mi zależało, więc tym większą czuję radość, że się udało. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
Usuń