Zbieram
kawałki potłuczonej ciszy
Pochylona w
pokorze nad kałużą światła.
Czy ktoś mój
oddech uchwyci, usłyszy?!,...
Czy ma osoba
bez wieści przepadła?
Opływa mnie
falą tłum zabiegany.
Nikt
przypadkowo mnie wzrokiem nawet nie musnął.
Na nogach
brzęczą mosiężne kajdany.
Od tego
dźwięku przestrzeń jest jak darte płótno.
Wiatr nie
szeleści, nie szumi, nie wyje,
A jedynie
majaczy cykaniem zegara.
Nie wiem, czy
umarłam, czy jeszcze żyję?...
Dusza zmysły
zdrowe zachować się wciąż stara.
Ktoś nachyla
się, w oczy me zagląda,
Jakby szukał
dla siebie we mnie pocieszenia –
To kobieta
wiekowa i bezdomna
Z krwawiącymi
zszywkami na ustach milczenia.
Nie mam wiele,
bo grosik zardzewiały,
I ze wstydem
dziurawą kieszeń przeszukuję.
Widzę – jej
dłonie chleba nie trzymały,
Więc żal w
sercu silniejszy niźli dotąd czuję,
Lecz ona
odchodzi całkiem bez słowa
I znika za
zakrętem jakby jakaś zjawa.
Głodować na
ulicy jest gotowa…
Przynajmniej
to wrażenie swą postawą sprawia.
Wstaję i
ruszam przed siebie niepewnie,
Bo nie wiem, co
w szczelinach ulicy się kryje.
Echo dźwięk mych
kroków powtarza sennie
I nimi, niczym
dratwą, sieć hałasu szyje.
Wówczas myślę,
że świat mnie demaskuje,
Doskonale znając
moje miejsce pobytu,
I kościstym palcem
na mnie wskazuje,
I krzyczy: „Ty
bezdomność teraz przytul!”.
Ja wiem, że właśnie
taką teraz jestem,
Chociaż na bezdomność
moją nic nie wskazuje.
Często idę, zasłaniając
się deszczem,
Ścieżkami, na których
przyjaciół nie znajduję.
Siadam na progu
sklepu spożywczego,
Pod zamkniętymi
drzwiami, przy wielkiej witrynie
I nie widzę w przechodniach
znajomego…
Może stan izolacji
kiedyś wreszcie minie...
Dostrzegam wokół
straszne spustoszenie –
Przypływ ludzi
w amoku wartości pieniądza.
Wtedy we mnie wzbiera
rozgoryczenie,
Że człowieka przeżuwa
ta okropna żądza.
Skręcam w prawo
i trafiam na kartony,
Więc odchodzę,
kierując się w przeciwną stronę,
Ale i tam człowiek
jest poniżony.
Czyżby wszystko,
co dobre, było już skończone?!
Pojemniki pełne
krwistego ognia
Płomieniami łaskoczą
rozpostarte dłonie.
Czy to część miasta
z wschodu, czy zachodnia –
Ulice są niczym
grobowce zbezczeszczone.
To jest sukces
naszej cywilizacji
I trofeum w postaci
próchniejącej czaszki,
Wysypisko zużytych
przez nas racji,
Cmentarzysko wartości,
emocje huśtawki.
Idę dalej i widzę
naprzeciwko
Przygarbioną samotność,
szlochającą w dłonie.
W torbie ma słoik,
a w nim pod pokrywką
Ludzkość, wrzeszczącą
z żalem,: „To koniec!,… to koniec!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz