poniedziałek, 2 grudnia 2019

ŻYCIE


Babie lato, niczym żyłka z przynętą w wodzie,
Nylonową powłoką księżyc odzwierciedla,
Wątłą nicią w gałęziach jakoby w ozdobie
Iskrzy w szronie drobnymi opiłkami srebra.

Mam wrażenie, że do mych pleców się wszczepiła
I odstaje ode mnie sznureczkiem latawca,
Że przez głębię błękitów w ziemię mnie rzuciła.
Kołowrotkiem nią kręci wszem stworzenia Sprawca

I zaciąga, popuszcza tę żyłkę statecznie,
Utrzymując mnie ciągle na powierzchni tłumu.
Fale czasu mnie niosą w nieznane bezpiecznie,
Opływając me zmysły partyturą szumu.

Nie poznałam mojego sensu – przeznaczenia.
W jakim celu Ktoś tutaj właśnie mnie zarzucił?!...
Wciąż dryfuję pod taflą głuchego milczenia
Pośród innych, podobnie zanurzonych, ludzi.

Przepływają tuż obok wszelkie doświadczenia
I skubaniem próbują, jak mój duch smakuje.
Które w końcu mnie połknie z haczykiem istnienia?...
Niepewności ostrożność na swym karku czuję.

Wśród odpływów, przypływów i nurtów, i prądów
Trudno bowiem odgadnąć, gdzie też się unoszę.
Bez nadzoru i wszelkich nad jutrem podglądów
Mam bezradność, więc ciągle o łaskawość proszę.

Słyszę tylko nad sobą rozbiegane stopy
I zgrzyt ziaren na plaży piasku, co wędruje.
Czas ucieka i biegnie linią morza bosy,
Nad falami się wznosi, rześko podskakuje

I dlatego mnie pewnie soli smak przenika,
Pergaminem się zdaje skóra nasączona,
Oko gaśnie, w otchłani bezdennej zanika
Jak latarnia mgły siecią schwytana, zduszona.

Nadal jeszcze dryfuję w toni codzienności.
Nie znam jednak godziny, w której nić ma pęknie,
W której zerwę się z żyłki w przestrzenie wieczności,
Wspominając jak było różnorodnie, pięknie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz