piątek, 22 listopada 2019

PÓŁKSIĘŻYCEM


Dłoń milczenia zacisnęła moje usta,
Odcinając mi powietrze tym uściskiem.
Ma świadomość słów zdławionych pilnie słucha,
Co pękają niczym iskry nad ogniskiem.

Mijam ludzi obojętnie, bez emocji.
Już przejadłam się fałszywą życzliwością.
Idą obok z pustym dzbanem serdeczności,
Plując wzrokiem, w którym rażą swą podłością.

Każdy bowiem koncentruje się na sobie,
Dbając o to, co dla niego najważniejsze.
Mija doba tak podobna przeszłej dobie,
Że to miejsce tu na ziemi jest ciaśniejsze

Niźli było jeszcze wtedy, gdy wierzyłam,
Że świat wokół jest przyjaźnie nastawiony.
Górnolotnie do przyszłości podchodziłam.
Teraz widzę los bezwstydnie obnażony.

Spotkać dzisiaj szczerych ludzi zda się cudem.
Wartościami się żongluje bez skrupułów.
Dusza kona – ciało kwitnie wstrętnym brudem
Dotykane lubieżnością głośnych tłumów.

Ze sztandarów śmierć wszystkiemu się przygląda
I hasłami się domaga przywilejów,
A dla zwierząt łaskawości wrogo żąda,
Przeliczając ludzkie głowy – grosz w portfelu.

Uzębieniem człowiek hienę przypomina,
Drapieżnością przewyższając drapieżniki.
Gdzie się kończy przyzwoitość, gdzie zaczyna?!...
Dziś moralność – przesuwane krawężniki.

To, co jednym się wydaje karygodne,
Drugim celem jest na co dzień bez wątpienia,
Byle życie było lekkie i wygodne,
Choćby nawet pozbawione uświęcenia.

Ludy pragną tolerancji nade wszystko,
Przy czym same nie potrafią uszanować
Tych nielicznych, którym inną drogą przyszło
Iść i w imię cnót najwyższych pokutować.

Człowiek zda się mechanizmem pożądanym,
Gdy wypełnia polecenia społeczeństwa,
Gdy stworzeniem jest swobodnie używanym
Do czynności, które mają ślad przekleństwa,

Ale kiedy się wyłamie z ram ogółu,
Kiedy zacznie postępować w głos sumienia,
Kiedy stanie po przeciwnej stronie tłumu,
Wówczas gaśnie jego prawo do istnienia.

Nie pasuję do chaosu, który zżera
Fundamenty człowieczeństwa rdzą zepsucia.
Moje serce w błękit Nieba wciąż spoziera,
Odczuwając rozpaczliwe bóle kłucia,

A nade mną przez pokrywkę uchyloną
Światło wpada i nadzieję we mnie budzi,
Że przez szparę w wysokościach zostawioną
Mogę uciec, spotykając wreszcie ludzi

Pełnych wiary i nadziei i miłości,
Szczerą troską się wzajemnie szanujących.
Tu na ziemi w wielkim tłumie samotności
Tonę w sieci mych emocji wciąż tęskniących

Za Kimś wyższym, niebanalnym, nieprzyziemnym,
Za Kimś, komu będę mogła się zawierzyć,
Dzięki komu się poczuję człekiem lepszym,
Dzięki komu będę mogła siebie przeżyć.

Półksiężycem uchylone drzwi przede mną
Na to wszystko we mnie budzą tę nadzieję,
Że me życie, co się toczy nie daremno,
Będzie plonem urodzaju, który sieję,

Więc w ten sposób zagrzewana w cierpliwości
Dźwigam drzewo, co krawędzią trze o ziemię,
Idę w stronę czekającej mnie Miłości,
Wierząc, że tym trudem w dobro się zamienię.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz