Moje oczy,
którym światła promienności
Zazdrościło
niepoprawnie nawet słońce,
W których
czarnej i bezdennej głębokości
Odbijało się
gwiazd setki i tysiące…
Moje oczy z
kroplą bursztynu, pirytu
Cargą rzęs
oprawione jak tatarakiem,
Lśniące kredowymi
kartkami zeszytu,
Niezdolne
napoić ciekawości światem.
Moje oczy, co
sięgały za horyzont,
Co wzbijały
się do lotu niczym ptaki.
Moje oczy,…
którym dzisiaj tylko przyszło
Widzieć obraz
monotonny i nijaki,
Które płowe
się zrobiły w swej szarości,
Po omacku się
snujące za miłością.
Moich oczu już
mi chyba nie zazdrości
Nawet księżyc,
co się srebrzy swą skromnością.
W moich oczach
oceany samotności
Z bladym
światłem tej tęsknoty, co w nich mieszka
Zdają patrzeć
się przed siebie w strach nicości
Przerażone od
ciemności, co je czeka.
Moje oczy jak
lampiony na werandzie
Przedzierają
się z trudnością przez powoje,
Jak wygasłe,
niepotrzebne już latarnie
Odbijają
światło duszy i nastroje.
Nikt w me oczy
nie zagląda z serdeczności,
Nikt w nich
bowiem nie dostrzega nic pięknego.
Kiedyś były
galaktyką namiętności
I żywiołem
intelektu płomiennego.
Dziś już nie są
drogocennym kaboszonem,
Lecz krzemieniem
w bruzdach ziemi porzuconym.
Choć w nich tli
się jeszcze życie nieskończone,
Czas się zdaje
tylko żarem przygaszonym.
Moje oczy jak jeziora
melancholii,
Łez, co błękit
odbijają nieba szklany
Zamykają się opornie
i powoli.
Wzrok z ich źrenic
jest brutalnie wyrywany.
Śmierć zaciągnie
kiedyś płytę moich powiek.
Wrzosem rzęsy się
pokruszą snem głębokim.
Dobrej nocy – moim
oczom szeptem powiem
I uniosą mnie na
dłoniach swych obłoki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz