czwartek, 14 listopada 2019

DŁONIE MOJE...


Dłonie moje, które rwały winne grona,
Czesały pióra nieokiełznanym wiatrom,
W których palcach nić światła była wpleciona,
W które oczy zawsze szczerze, hojnie płaczą…

Moje dłonie w śnieżnobiałych rękawiczkach,
Wiecznie zimne, jakby mrozem wyrzeźbione
Czy pod brodą, na kolanach lub policzkach
Są niekiedy w odpoczynku swym splecione.

Moje dłonie kiedyś mogły tyle zrobić,
Rozbiegane w aktywności jak w muzyce,
Trudno było je powstrzymać i dogonić…
Czy raz jeszcze ich młodością się zachwycę?

Moje dłonie dziś niezgrabne, pokrzywione
Jak konary drzew zastygłych w bezpłodności,
Swej sprawności i energii pozbawione
Potrzebują rozpaczliwie rąk litości.

Tak niezgrabnie wszystko trzymam i unoszę,
Kilkakrotnie podbierając coś ze stołu.
Parę kropel z filiżanki gdzieś rozproszę.
Ciężkie dłonie częściej trzymam dziś do dołu.

Grzebień wbijam w siwe włosy z wielkim trudem
I pomadką już nie umiem ust zakreślić,
A mam w sobie jeszcze upór i ułudę,
Że ponownie sprawność dłoni mych zaświeci.

Patrzę jednak na me dłonie z rozrzewnieniem.
Z sentymentem mego wzroku je dotykam.
Widzę na nich zmarszczek siatkę, zasinienie
I bezradnie, chociaż zgodnie do się wzdycham.

Powolutku już wygasam i odchodzę,
Gubiąc w drodze tempo życia i zdolności.
Tyle umiem, ale zrobić już nie mogę…
Los odebrał mi przywilej mej sprawności.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz