czwartek, 21 listopada 2019

W DRODZE


Zdaje się, że wstaję u boku samotności,
W szlafroku z kubkiem kawy zastygam przy oknie,
Patrzę w oczy kłębiącej się jeszcze ciemności,
Która stoi naprzeciw, w strugach latarń moknie…

I tak w długim milczeniu twarzą w twarz stoimy,
Jakby porzucone, nikomu niepotrzebne.
Nie wiem, czy o tym samym w tej chwili myślimy?
Wszystko wokół wydaje się puste i senne.

Później wychodzę z domu, kluczem drzwi zamykam,
Mimo woli się daję ponieść fali tłumu,
Z jednej ulicy w drugą niczym duch przemykam…
Myśli moje się topią w oceanie szumu.

Idąc prosto przed siebie, kupuję pieczywo.
Zaczepiona rozmową, dryfuję w dyskusji.
Na zewnątrz się wydaję beztroską, szczęśliwą,
A wewnątrz cierpię strasznie z powodu iluzji.

Przysiadam na pięć minut w parku na ławeczce.
Przyglądam się gołębiom w tangu gruchającym.
Rzucam im okruszyny schowane w bułeczce
Porwana w rozmarzenie stanem ujmującym,

Zdaje mi się, że lepiej jest ptakom niż ludziom,
Że mają w swoim życiu swobodę wolności,
Bo mogą wzbić się w górę, gdy ziemią się znudzą
I w stadzie nie cierpią na syndrom samotności.

Wzdychając, idę dalej , patrzę na witryny.
Ramieniem ktoś mnie trąca i mija w pośpiechu,
Rzucając w moją stronę grymas gorzkiej miny,
Pozbawionej choć cienia lekkiego uśmiechu.

Wchodzę w metro i słucham jak tory zawodzą,
Dziobiąc ciszę brutalnie tym wstrętnym lamentem.
Wszyscy wokół oczami pod nogami wodzą,
Unikając spojrzenia z nieśmiałością, wstrętem.

Dalej idę przed siebie z tym ciężarem przykrym,
Co mnie mocno przytłacza lękiem izolacji.
Myślę, jakim by człowiek mógł zostać szczęśliwym,
Gdyby swe ciało wyrwał z kajdan grawitacji.

Mijam jedną przecznicę, wchodzę do cukierni,
A przede mną w kolejce patrzy na mnie dziecko.
Mama jemu kupuje do szkoły cukierki
I kremowe z wiśniami maleńkie ciasteczko,

Więc skuszona tą miną podziwu wielkiego
Pochylam się nad dzieckiem, spoglądam mu w oczy…
Nagle!, w jego źrenicach widzę coś pięknego –
Obraz, który niejedno stworzenie zaskoczy:

Odbicie mojej osoby, a za mną skrzydła,
Które bielą, jak żagle, pióra rozchylają.
Sytuacja co najmniej wydała się dziwna,
Więc rozglądam się wokół jak mnie postrzegają,

Lecz nikt – oprócz dziecka – na mnie nie spogląda,
Jakbym była tu, teraz całkiem przezroczysta,
A dziecko za me ramię z zachwytem zagląda
I w jego oczach mieni się wzruszenia iskra.

Odwracam się za siebie tym więc przymuszona
I jakież mnie zdziwienie nagle powaliło.
Skrzydłami niczym dłońmi troskliwie chroniona
Szłam z Aniołem Stróżem – mą nadzieją i siłą.

Uśmiechem mnie łagodnym serdecznie powitał,
Wzrokiem nakazał zwrócić się do cukiernika,
Który o zamówienie kilkakrotnie pytał,
Częstując mnie sercami w lukrze i z piernika,

A ja jakoby w transie tegoż zaskoczenia,
Nie umiałam wydobyć z siebie nawet słowa.
Stałam obezwładniona siłami milczenia,
Czując jak mi radośnie w chmurach krąży głowa.

Cukiernik bez pytania podał mi dwie kawy,
Na tacy dwie drożdżówki z jagodami w cukrze
I spojrzał na Anioła – „Pan będzie łaskawy” –
A odsuwając krzesło rzekł: „Uprzejmie służę”.

Usiadłam więc z Aniołem przy jednym stoliku,
Delektując się kawą w głębokiej zadumie
Mimo tego!, że rozmów mogło być bez liku,
Ale… jaki to temat wybrać w wielkiej sumie?!

Nie ukrywam, że radość grzała moje serce,
Bowiem właśnie poznałam mego przyjaciela,
Który palcami Nieba trzymał mnie za ręce,
Który zawsze mnie chroni i ramieniem wspiera.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz