Moje nogi
zawsze były mi okrętem
I na szlakach
rwących nurtów codzienności
Zaznaczały
permanentnym atramentem
Rozbiegane,
drobne ślady obecności.
Moje nogi
wiecznie w pędzie i w pośpiechu
Jak galopem
stada koni wypłoszonych
Wciąż nosiły
mnie od świtu aż do zmierzchu
Tempem kroków
zawadiacko uskrzydlonych.
Moje nogi
roztańczone, rozproszone
W apetycie na
spacery i wędrówki,
Wciąż
zachłanne, choć niekiedy i zmęczone,
Przewiązane
kokardami ze sznurówki.
Moje nogi
zawsze w dobrym towarzystwie
Szły w
podskokach szlakiem życia niestrudzenie,
Pokonując tory
przeszkód niemal wszystkie,
Nie znające
czym jest w smaku marudzenie.
Moje nogi jak
Ikara skrzydła z wosku
Już się stały
mą kotwicą zarzuconą
I kołyszą się
bezsilnie jak na włosku
Niesprawnością
na mej woli wymuszoną,
Otulone
bamboszami i skarpetą
Na chodniku
tuż pod łóżkiem spoczywają
I choć drzemie
w nich młodzieńcze jeszcze „VETO!”,
To zdolności
do wysiłku już nie mają
I jak ostrzem
noża kroki rozciągają
Po podłodze
masowanej podeszwami,
Z wielkim
trudem mnie dźwigają, przemieszczają,
Przedrzeźniane
przez ból ostry westchnieniami.
Moje nogi
jakby wiosła połamane
Już nie mogą
mnie przesunąć lekkim ruchem,
Chorobami
powiązane, pompowane
Drżą jak liście
uginane pod podmuchem.
Patrzę na nie ze
wspomnieniem mej sprawności,
Błogosławieństw
mej zdolności do chodzenia…
Dziś pod kluczem
nieudolnej już starości
Usychają pod ciężarem
odrzucenia
I od okna mnie
prowadzą aż do progu,
A od progu do fotela
na biegunach
W powiązaniu odrętwienia,
w kleszczach chłodu…
Ruch ich plącze
się i gubi niczym w sznurach.
Moje nogi zanurzone
w mętnej wodzie,
Opuchnięte oraz
w palcach zniekształcone,
Posuwiste w chwiejnym,
ciężkim kroków chodzie
I… jak buty, całkiem
na bok odłożone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz