Dłużysz się, życie, jakbyś być nie chciało.
Ciągniesz się niczym cienie w latarń blasku.
Przeciągasz jakbyś leniwe zaspało.
Nie panikujesz, choć jesteś w potrzasku.
Coraz to mniej się robisz atrakcyjne.
Zwój technologii z wszech stron cię oplata.
Zda się, iż jesteś naiwnie dziecinne,
Bo gdy ci człowiek kradnie tłuste lata,
Stoisz w bezruchu całkiem niewzruszone,
Przerażająco nawet obojętne.
Czyś jest depresją, życie, przytłoczone,
Czy wyniszczone zmęczeniem doszczętnie?
Ludzie wynoszą z ciebie materializm,
Obwarowują się stertą przedmiotów,
Więc rozpowszechnia się że kanibalizm
Dusz, by uniknąć z sumieniem kłopotów.
W posesje samotność się wprowadziła -
Stąd pustką rażą domy martwych okien.
Trawi je ciszą wręcz nieczysta siła,
Łypiąc nań ślepca przejmującym wzrokiem.
Śmiech dziecka zdławił pokój opuszczony,
Choć jest namiastką raju dla pociechy.
Salon w królewskim stylu urządzony
Nie zaznał nigdy ciepła i uciechy...
Domy na pokaz jakoby hotele,
Wzięte pod zastaw ciebie, nędzne życie,
Z rodzinnym gniazdem mają dziś niewiele...
O ściany tłucze się zegara bicie
I nieme kroki rzadko w nich stawiane,
Westchnienia gorzkie ludzkiej bezradności,
Lęki o jutro przez myśl nieprzespane
I zaniżone poczucie wartości,
Strach przed starością, niedopasowaniem
Do społecznego modelu zwycięzcy.
Człowiek dręczony przymusów szarpaniem
Jest niewolnikiem wpływów i pieniędzy,
A ty w układzie tegoż zniewolenia
Jesteś jedynie, życie, zakładnikiem.
Praktycznie nie masz nic do powiedzenia -
I to stwierdzenie nie jest że przytykiem.
Za ciebie okup pobiera wierzyciel,
Któremu każdy jest winien niemało,
Bowiem styl bycia jako wąż kusiciel
Szepcze, uwodząc, co by wypadało,
Aby nie zostać z grona wykluczonym,
W którym członkostwo oznacza przywilej.
Lekce cię waży człek za nos wodzony,
Chociaż powinien traktować cię milej,
Bo kiedy znikniesz, życie, to na zawsze.
Nic cię nie wskrzesi i nikt nie zatrzyma.
Ślad się po tobie bezpowrotnie zatrze.
Istnienie twoje na włosku się trzyma,
Lecz o tym człowiek zda się nie pamiętać,
Bo ignoruje twoją wyjątkowość.
Niekiedy zerknie w twą stronę od święta.
Na bogacenie się marnuje młodość,
Przez co w starości się nie odnajduje,
Ponieważ widzi nagle, co utracił.
Samotność tylko wciąż przy nim stróżuje,
Bowiem w majątku się całkiem zatracił,
A ty, o życie, niczym obłąkany
Stoisz przy szybie w pustym pomieszczeniu,
Będąc rękawem kaftana związanym
W ci obojętnym myśli zawieszeniu,
I się kołyszesz do przodu, do tyłu
Pchane jakoby chorobą sierocą.
To we współczesnym jest wszak dzisiaj stylu:
Ciebie się pozbyć, życie, ale... po co?!
W jakim to celu ciągnąć cię na siłę
W stanie na anty - będąc - depresantach.
Być może, życie, okropnie się mylę,
Lecz dzisiaj pełnisz rolę figuranta.
Zrzucono ciebie, życie, ze świecznika.
Relacje ludzi łączące umarły.
Smutek cię straszny przepełnia, przenika...
Przed tobą widok przyszłości wszak marny.
Wizja ci zdradza ludzką znieczulicę.
Przeraża obraz uprzedmiotowienia
Człowieka, który ma kamienne lice,
Fizjologiczne jedynie pragnienia.
Nie chcę cię, życie, takim chorym właśnie!
Twoja pasywność szerzy się zarazą.
Duch mój, co który przed ciałem, nie zaśnie
Męczy się tobą jakoby odrazą.
Warto, być może, pięścią w stół uderzyć!
Ocknąć się wreszcie z letargu umysłu,
By ciebie, życie, pełną piersią przeżyć
Według nie ciała, lecz duszy zamysłu!
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz