Jasność na niebie światłami kiełkuje,
Z czerni rozlanej ledwo się wychyla.
Nad nią chmur szarych mgła gęsta wędruje
Na wzór nocnego wabiona motyla
A iskry wiszą srebrzystym odblaskiem
Jakby się księżyc w jeziorze przeglądał.
Niebo nie pęka jako lód rys brzaskiem.
Horyzont - zda się - w ciemności poplątał.
Szpaler latarni ulice odsłania,
Złota odcieniem spływając na jezdnię
I gęste mroki na boki przegania,
Strugami światła polerując bieżnię,
Co chodnikami ciągnie się w nieznane
Pod zadaszeniem drzew w bezruchu śpiących,
Których gałęzie ciszą kołysane
Zdają się sitem dźwięków przejmujących.
Cienie próbują się spod pni wydostać.
Palcami kęp się traw płowych trzymając,
Temu zadaniu starają się sprostać,
Ciągnąc się, dłużąc i w przód się czołgając,
A krukowate zeń w głos drwią i szydzą.
Echo w dal niesie ich śmiechy złośliwe,
Lecz te kultury braku się nie wstydzą
I nadal prawią uwagi kąśliwe.
Wilgoć poranka z ukrycia wypełza
Jakby hałasem owym przerażona
I, się wślizgując zwinnym sprytem węża
W rosę na ziemi, jest zauważona.
Wtem!... nieba jasność z kiełków wystrzeliła
Powojem światła wschodzącego słońca
I świat drzemiący świtem rozjaśniła
Jak reflektorów smuga wszechwidząca.
I nagle drzewa liśćmi poruszyły
Jak pies, co z deszczu sierść swą otrzepuje,
Konary wiatrem zbudzonym spowiły.
Dzień ze wskazówek cykaniem skapuje.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz