Wyszły latarnie już na nocny spacer.
Idą szeregiem torem krawężnika.
Lśnią jakby nagle ktoś odpalił racę.
Światło się spod nich na chodnik wymyka
I złotą łuną płynie niczym rzeka,
Wzdłuż której widać brzegi porośnięte.
Jasność z koryta ów rzeki przecieka,
W trawy wrzucając poświaty przynętę
Jak wędkarz, który, na rybę polując,
Cierpliwie śledzi wód spokojną taflę...
Wtem się wynurza, trzaskiem hałasując,
Dźwięk jakby łamał ktoś rękoma wafle,
Po czym leciutkie słychać uderzenie
Niczym niewielkiej piłki z styropianu
I nagle cisza, i znów powtórzenie
Jak uszkodzony klawisz fortepianu -
A to kasztany na ziemię spadają
I powiekami pękniętej łupiny
Brązowym okiem na świat spoglądają
Spod źdźbeł puchatej, zroszonej pierzyny.
Szum nagle słychać jakby wody z kranu,
Co skąpym ciurkiem leci uwolniona -
To wiatr w żabotach liściastych żupanów,
Które falują jak ciężka zasłona,
Rozczesywane szczotką jego westchnień,
Oswobadzane z kokard gęsto wpiętych,
Które pod stopy hojnie rzuca wrzesień,
Siejąc szelestów kruszonych lamenty.
Jakaś ptaszyna chyba się zgubiła.
W kałużach światła skocznie podskakuje
Jakby powietrza bryzą się upiła.
Radość jej krokom tanecznie wtóruje.
Kąpiel w jasności kończy niespodzianie
I się podrywa do lotu spłoszona.
Wygląda w górze jak malutki kamień
Trzepotem skrzydeł w ciemności niesiona.
Cicho jest wokół wręcz zaskakująco
Jakby się życie do snu ułożyło.
Spokój na zmysły skapuje kojąco.
Ciało beztroską - zda się - odurzyło
I niczym nitki pajęczyn rozpiętych
Miękko w przestrzeni przed się podróżuje,
Jak kwiat dmuchawca podmuchem podpięty
Na krze wilgoci bezwiednie dryfuje
A dusza nad nim żaglem się rozciąga,
Chłonąc nurt nieba w nią się wlewający,
Wierszem łopocząc, z pięciolinii ściąga
Wers, który w strofach zda się niekończący,
Więc w nutach pieśni owej jako w deszczu
Noc, na ławeczce w parku siedząc, śpiewa
I pokrzykuje refrenem: "Mój wieszczu!
W twej kołysance me piękno dojrzewa."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz