Jakże spokojnie pierś twoja spoczywa...
Ciepła, wygodna i od rosy mokra.
Jedwabna trawa twą skórę okrywa,
Spijając deszcze, abyś nie przemokła.
Patrzę na dekolt hojnie odsłonięty.
Wzdłuż się strumienia rozciąga wygodnie.
Kołnierz pajęczyn nań leży rozpięty,
Lekkością nitek faluje swobodnie,
Gdy wiatr z pieszczotą nad piersią się chyli,
By pocałunkiem zsypać twoje ciało.
Czuję!... jak miłość słodycz w tobie pyli -
Miłość zachłanna, której ciągle mało.
Stąd twoja płodność oko ludzkie kusi,
Duszę artysty w sobie rozkochując.
Zatem ta tworzyć, by nie cierpieć, musi,
Twoją urodę w dziełach adorując,
Co jest i darem, bo mnoży doznania,
I jest przekleństwem, bowiem ból zadaje.
Nie ma na świecie gorszego konania
Jak to, co sztuką przez życie się staje
I niczym wampir krew autora spija,
Przez co ów biedak w męczarniach usycha,
Wena mu wierna w pracy zawsze sprzyja,
Ale codzienność przez progi przepycha
Jak spragnionego z karczmy, gdy ten groszem
Nawet nie śmierdzi od chudych lat wielu,
Więc ta go kopie w suchy zad kaloszem
Na bruk jak śmiecia i krzyczy: "Menelu!",
A ten się z rdzawej kałuży podnosi,
Krokami ciągnąc wygłodzone szczury,
I zamiast skrzydeł na ramionach nosi
Sztalugi, pędzle, co trzymają sznury,
Kartki, kałamarz, ze stalówką pióro
I w pięciolinii zeszytów aktówkę.
Aby pocieszyć niedolę ponurą,
Bierze w swe dłonie taneczne altówkę
I gra publicznie w szczodre dni targowe,
Śpiewając ludziom własne kompozycje.
Zawsze miał pełną marzeń mądrą głowę
I nienaganną niemal aparycję,
Lecz mimo tego nie zdobywał sławy...
Czyżby talentu jemu zazdrościli?!
Los go pochłonął podle niełaskawy.
Po śmierci jego twórczość docenili...
Czyżby się trzeba aż tak siebie wyprzeć,
Żeby spokoju twojego skosztować?
Oj, postępujesz z artystami chytrze.
Nie możesz że im choć trochę sfolgować?!
Jeśli podobnie pragniesz mnie uwodzić
I w mękę duszy przekląć moje życie,
Wolę na piersi twej głowę położyć,
Aby nie zbudzić się więcej o świcie.
Niechaj się stanę marną cząstką ciebie,
Byś niczym Makbet w obłędzie szalała,
Że będąc bardzo zapatrzoną w siebie
Artystów dusze podle traktowała,
Je rozkochując, lecz bez wzajemności,
I narażając na głód, poniżenie,
Bezdomność uczuć w sidłach samotności,
Bo w gronie bliskich na niezrozumienie.
Jak żyć, mi powiedz, gdy ciało przy ziemi
Duszy uchwycić, pojąć swej nie umie,
A dusza jakby z koszykiem kamieni
Poza swym ciałem, choć nad nim, dryfuje?!
To jakby serce w dłoni zaciśnięte,
Które w ucisku bić nie jest już w stanie,
Na dwie połówki miażdżone pęknięte
Kiedyś bić przecież od bólu przestanie.
Jeśli mi każesz wieść życie przeklęte,
To daj mi chociaż na mej drodze ludzi,
Którzy dostrzegą, co ja, niepojęte,
W których się wzniosłość NAD-przyziemna budzi,
By ci mi ciernie z duszy wyciągali,
Co odrastają, zmysły oplatając.
Niechby mnie oni choć trochę kochali,
W dźwiganiu zdrady twojej pomagając.
O, ty nikczemna, pięknem namaszczona,
Coś mnie urokiem swoim zniewoliła,
Będziesz na wieki wieków wciąż sławiona,
Mimo żeś tylu artystów zniszczyła.
Ty, Ziemio, która cierpienie rozdajesz
I krwią historii plamisz własne łono,
Która od matki troską nie odstajesz,
W której płodności wszelkie nędze toną;
Ty, która kochasz oraz nienawidzisz,
Co wynagradzasz i okrutnie karzesz,
Jak się sumienia brudnego nie brzydzisz? -
Choć się pytaniem pewnie tym narażę -
Jak możesz patrzeć z bezdusznym spokojem
Na utrapienia ciebie kochających,
Bawić się takich bólem oraz znojem?!
Ust twych nie znoszę w krzywdzie ich milczących!,
A mimo wszystko w swym uzależnieniu
Ciebie porzucić, zdradzić nie potrafię,
Więc się zatracam bezwiednie w tworzeniu
I krótkie ulgi jak wytchnienia łapię,
I znowu cierpię, i znowu się gubię.
Jak obłąkana wręcz się zachowuję,
Bo zadawania mi bólu nie lubię,
Ale w nim tworząc, ów ból celebruję.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz