wtorek, 6 lutego 2018

W PODRÓŻY


Pola wokół przestworem spokojnym
Zalewają ziemię oceanem ciszy.
Szelest traw czasem niepokorny
Drży, gdy płoche echo w oddali usłyszy.

Słońce na te przestrzenie rozpływa się żarem,
Chociaż niekiedy wcale na nie nie wygląda.
Idę prosto przed siebie z radością lub żalem
I cierpię na bezsenność, gdy noc bywa chłodna.

Ścieżka przede mną pełznie bez końca, litości…
Jakby przed każdym krokiem z lękiem uciekała.
Usta zrośnięte niemo uczuciem suchości,
Bo dusza dźwigać wody ze sobą nie chciała.

Pocisk dźwięku przyjemnie w obłokach szybuje
Na skrzydełkach skowronka niczym na szpileczkach.
Noga za nogą wówczas żwawiej maszeruje
Jakby w lekkości tańca, w spontanicznych pląsach.

Wahadłem zegar przesuwa wschody, zachody,
Ociera się o ziemi poorane czoło.
Z dobą topnieje ciało, człek coraz mniej młody
A wciąż idzie i idzie, jakby mu się chciało.

Przekartkował wiatr bielą błyszczące obłoki,
Sypnął ziarnem ptactwa garścią od niechcenia…
Z godziny na godzinę słabną w marszu kroki.
Samotność niesie na plecach tobołek milczenia

I drepcze obok spokojna, przygarbiona nieco,
Podnosząc niekiedy w górę zatroskane oczy.
Źrenice jej gwiazdami srebrzystymi świecą
A złotem błyszczą w słońcu posiwiałe włosy.

Wtem z głębi kwiecistej wynurza się drzewo
Z rękoma wzniesionymi w niebo modlitewnie.
I liście i nadzieja, które pachną świeżo,
Szepczą do ucha cicho, że iść jest potrzebnie.

Siadam w cieniu i chłodem otulam ramiona,
Kroplami orzeźwienia zraszam nieme usta.
Odpocznę, bowiem ciało z przemęczenia kona
I głowa od myślenia się wydaje pusta.

Samotność obok przysiadła na kloszu spódnicy,
Błądząc w konarach drzewa wzrokiem ciekawości.
Półszeptem coś bez ustanku wylicza i liczy,
Głaszcząc me włosy dłonią uśpionej senności.

W podróży jest człowiek bez końca, choć czasami ziewa
I pragnie się gdzieś schować przed światem bezpiecznie.
Jak to dobrze, że Pan Bóg powymyślał drzewa –
Lepiej pod parasolem, gdy jest zbyt słonecznie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz