wtorek, 13 lutego 2018

ŚMIERĆ


Wyobraziłam sobie, że mnie nie ma…
Chodniki popłynęły politurą deszczu.
Parasole uśpione od niechcenia
Zamarły nad ziemią w powietrzu.
Ciężkim tonem fortepianu ciszy
Krople drażnią stukotem skupienie.
Nikt już głosu mego nie usłyszy…
Dla niewielu stanę się wspomnieniem.

Powrócę czasem kartonowym wejściem,
W którym drzemią zdjęcia i zapiski.
Będzie ciężko godzić się z odejściem,
Kiedy zapłacze nade mną ktoś bliski.

Kubek żalu trzymam w obu dłoniach,
Gdy pomyślę o tym, co przede mną.
Myśl ta szepce goryczą na skroniach,
Budząc lękiem podświadomość senną.

Wyobraziłam sobie, że mnie nie ma…
W sekretarzyku zatrzaśnięte słowa
Powtarza echem cisza głuchoniema,
Od której pęka szklanym dźwiękiem głowa.
Płótna czekają w wiecznym zaniedbaniu
Na kosmyk farby, na pieszczotę pędzla,
A na karteczkach w lekkim zamieszaniu
Zastyga bólem kompozycja wiersza.

Tak wiele jeszcze powinnam wykonać,
Urzeczywistnić mnóstwo obowiązków
I jeszcze mocniej, bardziej winnam kochać
Pomimo potknięć poplątanych pląsów.

Zaglądam w głębie kobiecej źrenicy
Jako kochanka, żona, matka, córka…
Nic oprócz serca w życiu się nie liczy,
Więc pycha skubie w gniewie złote piórka.

Wyobraziłam sobie, że mnie nie ma…
I czas zatrzymał zegara wskazówki,
Zastygł w bezruchu mimo przeznaczenia,
Łaskocząc papier opuszkiem stalówki
I zapisując wszelakie wyznania,
Z których się nagle dusza obnażyła…
Tak mam niewiele do swego rozstania,
Bo nie wiem przecież, ile będę żyła?

Usiadłam z kubkiem w dłoniach na kanapie
Błądząc strużkami po szyby przezroczu
I obserwując wodę, która z nieba kapie…
Nie wiem, czy deszczem… czy łzą z moich oczu?

A, obok ona w wyblakłej sukience
W kościstej, suchej, zwiędniętej posturze.
Trzyma palcami porośnięte ręce.
Wpatruje we mnie oczodoły duże.

Wyobraziłam sobie, że mnie nie ma…
Poznałam wartość codziennego życia
I nagle wszystko, co tworzy dylemat,
Nie miało dla mnie już nic do ukrycia.
Banalne rzeczy na sznurek prostoty
Jak drogocenne perły nawlekałam.
Znowu do życia nabrałam ochoty
I znów na nowo siebie pokochałam.

Nic już nie miało pierwotnego kształtu,
Pierwotnej barwy pozbawionej blasku.
Coraz uważniej przyglądam się światłu
I czerni, która pęka tym światłem o brzasku.

Z każdą zadumą dojrzewam, rozkwitam,
Z każdym westchnieniem nostalgicznym.
Każdy dzień wdzięcznie i radośnie witam,
Choćby miał być dniem smutnym, przykrym.

Wyobraziłam sobie, że mnie nie ma…
Tak siebie widzę nawet bardzo często
I choć to nie jest najciekawszy temat,
Dostrzegam w jego melancholii piękno,
Doceniam każdy ułamek sekundy
I uszczęśliwiam duszę drobnym gestem.
Kocham obłoki i gradowe chmury
I jestem wdzięczna, że po prostu jestem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz