piątek, 25 października 2019

DOM RODZINNY


Popatrz!
Dom rodzinny się wraz z nami zestarzał.
Matem płowym wyblakły mu źrenice,
A na zewnątrz popękał i poszarzał
I pozrzucał z okien puste donice.
Pokurczyły się ściany, kiedyś prężne.
Dach się zapadł jak klatka bez oddechu.
Stopnie schodów tak niedawno potężne
Dziś nie warte są już kroków w pośpiechu…
A poręcze oplata warkocz łodyg.
Kołnierz pokrzyw otula fundamenty.
Pajęczyny jak włosy siwej brody
Zasłaniają spróchniałe elementy.
Drzwi zmurszałe grymasem smutnej klamki
Już nie bronią tej twierdzy przed obcymi.
Na karniszach poszarpane firanki.
Kuchnia straszy fajerami zimnymi.
A przed domem szczerbaty płot goreje,
Ogród w chwastach puchatych się zapuszcza,
Obok studnia bezpłodna mizernieje
Topniejąca bezradnie w dzikich bluszczach.
Wspomnij!
Kiedyś nad domem rój jaskółek,
Niczym ziarno rzucane dłonią wiatru,
Wił się wstążką, zataczał kształty kółek
Nad grządkami dorodnych warzyw, kwiatów.
Kiedyś kafle trzeszczały płomieniami,
Na fajerach ziemniaki opiekając.
W całym domu pachniało wypiekami,
Barszczu szczyptą powietrze doprawiając.
Kiedyś grzybów suszonych pełne wory
I bukiety ziół, czosnków oraz cebul
Ozdabiały dobrobytem komory
Pełne beczek kapusty oraz weków.
Kiedyś śnieżne firanki w okiennicach
Odbijały szlachetność pelargonii,
Szklane oko, które iskrą zachwyca,
Lśniło wzrokiem, co za chmurami goni.
Kiedyś z desek robione podłogi
Przykrywane wielkimi dywanami
Hukiem drewna liczyły nasze nogi
Rozrzucane w tym domu podskokami.
Popatrz!
Dom rodzinny się wraz z nami zestarzał,
Zgarbił mury, czołem wrósł niemal w ziemię,
Jak postura zmęczonego grabarza
Stoi w dali, delektując milczenie.
Nic już nie ma, chociaż wiele się działo
W czterech ścianach tej rodzinnej ruiny.
Nic, prócz wspomnień, nam nie pozostało,
Więc niczego w tym domu nie wskrzesimy.
Umieramy, jak to gniazdo z przeszłości.
Odchodzimy posuwistym spacerkiem.
Kiedyś w świetle bolesnej samotności
Zobaczymy pęknięcia twarzy wszelkie,
Oczy, w których światło się już nie świeci,
Wypłowiałe firanki rzęs nad okiem,
Włos skruszony, co jak dachówka leci,
Odsłaniając zmartwień czoło wysokie.
Przemijamy i jak ten dom rodzinny
Zostaniemy porzuceni przez młodych.
W nas zamieszka ktoś już zupełnie inny
Z konieczności, ale nie dla wygody
I być może całkiem już zapomnimy
Jak powinno nasze życie przebiegać,
I być może znów do domu wrócimy,
I znów będziemy po pokojach biegać,
Ale w innym już wymiarze istnienia
Jakby tego, co się w domu zdarzyło,
Bo w niewidocznych dla oka wspomnieniach…
Jakby nam się to wszystko wymarzyło.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz