piątek, 25 października 2019

PORANNY SPACER


W strugach przydrożnych latarni wirują liście,
Jakby garścią sypane przez anioły w drzewach.
Echem w przestrzeń się senną wznoszą uroczyście
Błagalne i chwalebne tony w ptasich śpiewach.

Świat się z kolan nie podniósł i przed Sakramentem
Otoczonym świecami uśpionego nieba
Śle do Stwórcy swe Jutrznie zmysłom niepojęte
I przyjmuje na dłonie srebrny okruch chleba,

Który ogniem piekarni unosi się w górze
Dojrzewając w płomieniach zakwaszoną mąką,
Okrywając się skórką podobną purpurze
I spękaną jak ziemia, kiedy jest gorąco.

W tym momencie Komunii milczeniem zamiera
Wszelkie Boże stworzenie świadome niższości,
Które wzrokiem nieśmiałym w niebiosa spoziera,
Prosząc szeptem szelestów o łaskę Miłości.

Pod strumieniem latarni przechodzę w zachwycie,
Delektując się każdą kropelką sekundy,
Odkrywając na nowo jak piękne jest życie
Pozbawione ludzkiego obłędu obłudy.

W podniesieniu się słońca zastygam wbrew woli,
Obserwując łupinę pękającą światłem,
Które za horyzontem pęcznieje powoli,
Otwierając powiekę ciemności nad światem.

Wdech rześkiego powietrza skropionego rosą
Uwalnia w mojej duszy gołębicę w locie.
Zdaje mi się, że stoję na chodniku boso,
Bo mgiełka świeżości spływa po mnie w łoskocie.

Później wracam do domu, jakby odmieniona
W tym porannym spacerze widząc coraz więcej,
Bowiem jestem wbrew nędzy szczerze wyróżniona –
Świadoma, że stworzyły mnie wszak Boże ręce.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz