Kiedyś poniosą
mnie kare konie
O skrzydłach,
które z grzbietu wyrastają.
Wiatr rozłoży
palczaste swe dłonie,
W przestrzeń
konie, niczym ptaki ,puszczając.
Kiedyś ciało
na płatkach różanych
Będzie wznosić
się w niebiosa z łoskotem
Latawcem
motyli kołysanych
W kokardach światła
haftowanych złotem.
Kiedyś pęknie ta
nić grawitacji,
Która powojem me
stopy oplata,
I w obłokach najdzikszych
fantazji
Będę śnić pod żaglem
z babiego lata.
Kiedyś zegar zatrzyma
się w biegu
I raz na zawsze
zamilkną wskazówki,
I dobije ma tratwa
do brzegu,
A w deszczu gwiazd
się posypią pocztówki.
Kiedyś straci wszelakie
znaczenie
Rzeczywistość,
która była bezcenną,
Iskrą z ognia się
stanie istnienie,
A rok jedynie minutą
mizerną.
Kiedyś echo zatrze
ślad odgłosów
I głuchoniema zbudzi
się codzienność,
Na rozdrożu różnorodnych
losów
Staniemy wszyscy
w grupie niczym jedność
I w źrenicy, co
prawdą spogląda
I w ludzką duszę
się wtapia spojrzeniem
Sprawiedliwość
zapłaty zażąda –
Kiedyś szczerość
swe ujrzy objawienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz