Łza błękitu ześliznęła się po mych włosach,
Za nią druga trąciła me rzęsy w pośpiechu
I kolejna zastygła na traw smukłych kłosach,
I następna, i setna, tysięczna w szeregu.
Drobna kropla wody opadła na mą skórę,
Sykiem chłodu ostudziła jej milimetry,
Wsiąkając w ciało, rozrzedziła krwi purpurę,
Której płomienie we mnie buchając, twarz piekły.
Wtem się zerwał sznur pereł przezroczysty w blasku,
Obsypując mnie całą słodkim orzeźwieniem.
Wokół szum się rozpłynął pośród liści trzasków,
Rozpryskując się w duszy błogim ukojeniem
I ta fala spokoju mnie niesie swą bryzą
Niczym piórko na bańce mydlanej zastygłe.
Krople mojej nagości się wcale nie wstydzą.
Moje ręce zachłanne jak księgi otwarte
Rozłożone szeroko skrzydłami anioła
Opływają w strumieniach jakby wiosła w toni,
A deszcz pluskiem kropel moje imię woła,
A echo to wołanie po przestworzach goni.
Nie chcę wracać do domu – tak jest mi rozkosznie.
Mam wrażenie zanurzać się w rwącym potoku.
Dusza, ciało od nieba oraz w niebie moknie.
Pocałunki się sypią z posępnych obłoków
I w ramionach barczystych wiatr mocno mnie tuli…
Czuję tors jego na mych piersiach przemoczonych.
Między nami opłatek wodnistej koszuli.
Na mych plecach opuszki jego silnych dłoni,
A wargami błękity spijają me myśli,
Zastygając na skroniach wody rozproszeniem.
Na mych ustach smak czuję lekko kwaśnych wiśni.
Idę jakby nad ziemią z rześkim pokrzepieniem.
Pragnę by każda kropla me ciało kruszyła,
Okruszek po okruszku zabierała z sobą,
Oby tylko mą duszę tak oswobodziła,
Abym mogła iść zawsze w chmurach z twórczą głową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz