Jakże mi jesteś bliska śmierci mej kolebko.
Kołyszesz mnie w objęciach od chwili poczęcia.
Widziałam twoje oczy jeszcze jako dziecko,
Nie mając wówczas w tobie żadnego pojęcia.
Jakże mi bliska ciemność i chłody grobowca,
W którym ciało powoli kona utrapione.
To uczucie, że w tobie jestże czarna owca
Idzie obok od smutku gorzkiego zgarbione.
Oskubujesz mnie śmierci z przywilejów życia
Jak stokrotkę, której płatki kwiatu wyrywasz,
Stoję zatem przed tobą w tym momencie bycia –
Ty wilgoci oddechem skórę mą okrywasz,
Łypiesz na mnie spojrzeniem pustych oczodołów,
Kościstym palcem z czoła włos z troską
odgarniasz,
Bez zbędnych czułości, umizgów, mozołów
Okradasz mnie i wielu czynności zabraniasz.
Wierniejszaś mi niż ojciec, wierniejsza niż
matka,
Niż rodzeństwo i nawet sercem mój wybrany,
I z Oblubieńcem moim więcej niźli swatka,
Choć bolą zadawane mi przez ciebie rany.
W dniu narodzin z radością mnie w piersi
wtuliłaś,
Więc się łzami rozlało duszy przygnębienie.
Niestrudzona, niezłomna zawsze przy mnie byłaś.
Ślady pustki zdradzały twe obok istnienie.
Miałam w sobie lęk dziwny z twojego powodu,
Który wówczas zrozumieć jeszcze nie umiałam,
Dziwne ssanie jakoby z ciała mego głodu,
Bo z przesadną miłością wszystkich traktowałam.
Zawsze byłaś w poświacie mojej samotności
Bez znaczenia, że tobą gardziłam jak wrogiem.
Ty jedyna mi dałaś słodycz cierpliwości,
Idąc noga przy nodze równomiernym krokiem.
Życie moje się tliło, nigdy nie płonęło
Niczym płomień, co w dłoniach twych zduszony bywa.
Nikt nie cofnie już tego, co dawno minęło…
Z każdym dniem lepiej widzę, jak jesteś prawdziwa,
Z każdym dniem głowę kładę z większą uległością
Na poduszce kolebki, którą mi podsuwasz.
Przykro mi, że nie umiem kochać cię z wdzięcznością
Za to, że niczym matka, ciągle przy mnie czuwasz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz