środa, 13 grudnia 2023

PRZED SIEBIE

Czuję na sobie oddech ziemi śpiącej.

Wznosi się parą spod powierzchni w niebo.

Spod świateł pełznie jezdni się budzącej

Ku trawom mokrym i bezlistnym drzewom.


Nade mną białe w odcieniach szarości

Kłęby się ciągną w kolor dość głęboki.

Granatu, który hen na wysokości

Atramentowym odbija obłoki


I srebrne punkty gwiazd jakby cyrkonii,

Co się gdzieniegdzie na kobalcie mienią

Niczym diamentów okruszki na dłoni.

W nich się przyglądam przeróżnym odcieniom


Chłodnego światła barwy kryształowej,

W której to kwarcu odłamki zastygły.

Z latarń zaś jasność struktury miodowej

Jak złotą nitką nawleczone igły


Do łat chodników deszczem się błyszczących

Nocy satynę przyszywa na stałe.

Na owych nitkach latarń się świecących

Ciemność się trzyma, lecz słabo, niedbale,


Bowiem ospale, leniwie, powoli

Zegar od wschodu kurtynę podciąga.

Za którą słońce na wzór morskiej soli

Smak wyrazisty swej siły osiąga.


Czekam cierpliwie na blask reflektorów,

Które rozjaśnią drzemiące ulice.

Pójdę przed siebie wzdłuż milczących torów

Nim wieczór znowu zamknie okiennice.


Dokąd?... Gdzie nogi zmęczone poniosą,

Z podkładów ciągle w kamień się zsuwając,

Dopóki stopy orzeźwiane rosą

Zawzięte będą, sił w sobie nie mając.


Przysiądę czasem na niedrżącej szynie

Której są obce koła rozpędzone.

Poczekam trochę, aż najgorsze minie,

Osuszę wiatrem czoło przepocone


I znowu ruszę pod prąd przeciwności

Ku słońcu, które żywym ogniem gaśnie.

Będę iść pchana wolą zawziętości,

Póki świat własny mi całkiem nie zaśnie.


Noga za nogą uwiązane krokiem

Jakby w okowach dziwnego przymusu

Błądzą, bo drogę trudno znaleźć wzrokiem,

Gdyż się wplątała w gęstą zarośl suszu,


W którym się tory (dawno zapomniane)

Ciągną bez końca i wyrazistości.

Nim nieść mnie będą me stopy sterane,

Nie braknie duszy mojej odporności.


Nie ma gorszego wszak od rezygnacji,

Co przygnębieniem grzbiet gniecie człowieka.

Nie ma gorszego od bólu frustracji

I świadomości, że życie przecieka


Jako spijana upałami woda

Przez sploty palców z dłoni spływająca.

Niechże otuchy wiara ciału doda,

W którym nadzieja tli się topniejąca.


Już niedaleko... - tak siebie pocieszam,

Samotnym torem Ziemię przecinając.

Jeszcze się słońca w południe doczekam,

Triumf jego chwały z dołu podziwiając.


Odpocznę chwilę - na trochę się zdrzemnę,

Po czym spakuję swój bagaż podręczny

I znów trud życia codzienny podejmę,

Ruszę przed siebie przez tor... czy bezpieczny?

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz