środa, 6 grudnia 2023

SEDNO

"Nic tu po nas - powiadam do anioła stróża,

Wzrokiem smętnym się bacznie wokół rozglądając. -

Perspektywa się kiepska wraz z wschodem wynurza" -

Po czym ruszam przed siebie na nic nie czekając.


Anioł stanął w bezruchu i błądzi w zadumie,

Wyliczając na palcach kontr - i - argumenty.

Widzę po jego minie, że nic nie rozumie...

Każdym słowem z ust moich poważnie przejęty,


Więc podchodzę do niego, ramieniem go garnę.

"Uwierz, stary, - wyjaśniam - tu dobrze nie będzie."

Wtem się nagle uniosły myśli, jak ćmy, czarne,

Chmarą skrzydeł trzepocząc oraz klaszcząc wszędzie.


"Człowiek - mówię - ma wstrętną swej duszy naturę.

Instynktownie podchodzi na co dzień do życia."

Widzę w oczach anioła spojrzenie ponure.

"Masz - powiada zmartwiony - coś z prądem do picia?"


Usiedliśmy na chwilę w przydrożnej gospodzie.

Po kieliszku procentów sobie łyknęliśmy.

Anioł palcem się szczypie w milczeniu po brodzie...

Później wstał i przed siebie żwawo ruszyliśmy.


"Dokąd?" - pyta, na co ja ramionami wzruszam.

"Gdzie nas oczy poniosą" - cicho proponuję.

"Może tam, gdzie pochłonie nas dziewicza głusza?" -

Znowu pyta mnie szeptem, gdy w świat maszeruję.


"Mnie... - odpowiem nieśmiało - w sumie wszystko jedno.

Przywiązania wielkiego z miejscem tym nie czuję."

"Zobacz! - palcem pokazał tłumy, które biegną. -

Za czym oni tak pędzą?... Tego nie pojmuję..."


"Za mamoną - wyrzekam i siadam na trawie,

Wzrokiem błądząc jak orzeł po bezchmurnym niebie. -

Mam nadzieję, - dodaję - że tu nie zabawię.

Ludzie puszą się, pienią w coraz większym gniewie


Zaślepieni zyskami, wodzeni wygodą...

Jak w amoku... jak w transie całkiem zatraceni."

"Czemu ludzie - mnie pyta - na wszystko się godzą?!

Czy nie widzą, że przez to już są potępieni?!"


"Nie - wyrzekam spokojnie, na ziemi się kładąc

Oraz głowę na splocie swych rąk układając. -

Oni nic wytłumaczyć już sobie nie dadzą,

Boga za bohatera bajki uważając."


"Do piekielnych czeluści pchają się stadami -

Zauważył mój anioł, krążąc niespokojnie.

Dłonie - mówi - pokryte mają krwi plamami...

"Najważniejsze jest dla nich, aby żyć nieskromnie -


Tu się wtrącam w wypowiedź anioła stwierdzeniem -

Nikt i nic się poza tym praktycznie nie liczy.

A do piekła zdobyli już przysposobienie,

Bo codzienność w tej kwestii ich mistrzowsko ćwiczy.


Podejrzewam, - powiadam - że postępowaniem

Niejednego, by diabła w siną dal spłoszyli.

Ludzie dziś są wilkami, a owcze przebranie

Powoduje, że do zła się przyzwyczaili.


Każdy czyn i występek jak brud obmywają

Tłumaczeniem, że wszystko w imię dóbr najwyższych.

Później się, niczym w błocie, w luksusach taplają,

Stojąc na zgiętych karkach tych w grupie najniższych.


I kulturę, i sztukę jako stręczyciele

Z szat godności odarli, jak dziwkę sprzedali.

Wartościowych jednostek dzisiaj jest niewiele.

Człowieczeństwo już dawno w popiół zagrzebali."


"Jak żyć zatem?!" - mój anioł zadrżał z przerażenia.

"To - doń wzdycham - się staje wręcz niewykonalne.

Z tego właśnie powodu cieszą mnie marzenia,

Które w obliczu faktów są już nierealne..."


"Mów! - zażądał mój anioł, chyląc się nade mną. -

Zrobię wszystko, by spełnić to właśnie życzenie."

Wręcz z niechęcią unoszę powiekę półsenną

I odklejam, podnosząc się, od pleców ziemię.


"Spójrz" - powiadam, wskazując pod nami dolinę.

"Któż to?! - pyta mnie anioł z ogromnym zdziwieniem,

Robiąc przy tym żałobną i bezradną minę,

Widząc ludzi ciągnących skrzydła z utrapieniem


I sunących przed siebie ołowianym krokiem

Z głową czołem wrośniętą w kamienistą drogę,

Nie wodzących ku górze sposępniałym wzrokiem,

Który w kostce jak łańcuch obejmuje nogę.


"Któż to?!" - pyta mnie anioł i za klapy ciągnie,

Potrząsając posturą mą drobną jak szpilka

I wpatrując się łzawo, niemal nieprzytomnie

W oczy moje, co trwało jak bolesna chwilka.


"Aniołowie stróżowie tych, co są w pogoni

Za błyskotką, prestiżem i ciała świątynią.

Masz ich wszystkich - mu mówię - jak prawdę na dłoni.

Bezrobotni stróżowie w tym, co ludzie czynią."


"Musi na to być sposób, żeby ich ratować! -

Krzyczy anioł, łkający głośno z bezsilności. -

Nie możemy nieszczęścia przecież ignorować!

Trzeba podjąć działanie w intencji miłości!"


"Próbowałam... - westchnęłam, niemoc obnażając -

Wolną wolę dał Pan Bóg głupim na zachętę.

Z tego właśnie powodu siebie zatracając,

Połykają bezmyślnie każdą zła przynętę.


Łudzą się, że w wolności łaski tym się wkupią,

A tymczasem się topią w wyrzutach sumienia.

Jak kamienie wrzucane w wodę smutkiem chlupią

Męcząc się w sieci strachu nędznego istnienia.


Nie poradzisz nic na to - anioła pocieszam. -

Twoi kumple przegrali na tej linii frontu.

Ja się już w te relacje od dawna nie mieszam.

Nie czyń i ty sobie, bracie, tą sprawą afrontu."


"Co zamierzasz więc dalej?" - anioł zapytuje,

Rozkładając bezradnie spracowane ręce.

"Iść przed siebie - powiadam i go obejmuję -

Póki bije empatią me cierpiące serce,


Aby resztek nie stracić własnej tożsamości,

Która przez egoistów bywała deptana.

Nie nauczysz niestety, mój drogi, miłości,

Choćbyś padł przed człowiekiem na oba kolana.


Trzeba nadal oddychać - mówię z umęczeniem -

Póki śmierć nie uwolni nas od tej udręki.

To, że jesteś, jest dla mnie wielkim pocieszeniem -

Mocno tulę anioła i dodaję: - Dzięki."


Po czym ten łzę wzruszenia dyskretnie wyciera.

Odwzajemnia mój uścisk, ramieniem mnie trzyma.

Idąc pierwszy, przez chaszcze się dzielnie przedziera

I mnie strzeże od złego wiernymi oczyma.


Tak w wędrówkę wtopieni za duszą pokrewną

Przemierzamy chodniki, ścieżki wyboiste,

Wierząc, (może naiwnie?) że w tym życia sedno,

By sumienie i ręce mieć - jak da się - czyste.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz