Niebawem święta, a mnie... dziwnie tęskno
Nie za kimś, za czymś, przeszłością, marzeniem.
Gdzieś się podziało spontaniczne piękno.
Wszystko jest sztucznym zjawisk ułożeniem.
Spotkania z ludźmi też nienaturalne...
Krótkie, zmęczone, reżyserowane.
Tematy w gronie płytkie i banalne,
I na świecznikach wyeksponowane.
Czas smak zatracił i aromat szczęścia.
Wszystko się dzieje strasznie przyspieszone.
Mienią się tylko świątecznie obejścia
Jak katalogu strony odtworzone.
Twarze jak maski z Vogue'a wycinane.
Warstwą fluidu szczerość zasłonięta.
Granice mężczyzn - kobiet zacierane.
Uprzejmość, co się pod nogami pęta
I to rażące na sobie skupienie
Jakby świat wokół w ogóle nie istniał.
Wszystko straciło ów świąt zabarwienie.
Wstręt się sztucznością, gdzie zdołał, powciskał.
Wiem, że nie cofnę wskazówek zegara.
Nie wskrzeszę tego, co utraciliśmy.
Przyszłość się również zapowiada szara.
W swym zatraceniu się pogubiliśmy,
Budząc kompleksy jak z zaświatów duchy,
I z gazetowym uśmiechem na ustach,
By dodać sobie fałszywej otuchy
Idziemy w tłumy, gdzie samotność pusta
Zbiera swe żniwa sierpem załamania -
Depresji, która po kątach nas ciąga,
By nikt nie słyszał naszego szlochania,
Gdy to się echem w zakamarkach błąka.
Wszak nie wypada ideału niszczyć,
Co w social mediach zwykło się panoszyć.
Siedząc prywatnie na zwalisku zgliszczy,
Ludzie przywykli pawie piórka stroszyć.
I tak te święta... jak witryna w sklepie...
Śliczne na pokaz, a w środku smutne.
Większość życzenia "zdrowia, szczęścia" klepie,
Mając intencje w swym sercu obłudne.
Przeminą szybko, niemal bezboleśnie
Jakby nie były datą zaznaczone,
Jakoby miały kruchą chwilę we śnie...
Koleją rzeczy - zda się - narzucone.
Może to wynik wschodzącej starości,
Co mój ugina grzbiet swoim ciężarem?
A... może syndrom mej spostrzegawczości,
Który przepełnia mą wrażliwość żalem?
Każdy gdzieś pędzi na oślep w amoku,
Udając, że ma życie pod kontrolą.
Tymczasem iskrzy rozpacz w jego oku,
Bo w duszy ranie ów czas bywa solą.
Warto więc - może?! - zegary zatrzymać,
Zdjąć maskarady warstwy jak z cebuli,
Kogoś za rękę po prostu potrzymać,
Kogoś ramieniem objąć i przytulić,
Ustom odpocząć dać od nieprawości,
Aby poczuły jak prawda smakuje,
Sercu pozwolić na szczerość w czułości,
Za drzwi wyrzucić, co nas deformuje.
Nieważny brokat, światła w szklanych bombkach,
Stół, co się łódką od potraw ugina.
Niech żadna dusza nie płacze po kątach,
Ciało niech żadne kolan nie ugina
Przed propagandą i obłudą świata,
Który zaciera jak stręczyciel dłonie
Który nas wrednie z nas samych okrada
I ekscytacją od korzyści płonie.
Niech ten czas będzie nami przesiąknięty -
Bezwstydnie szczery (jak mówią: "do bólu!).
Płaszcz zakłamania niech z nas będzie zdjęty
I odwieszony, by się pozbyć trudu.
Ten dzień (dwa może) w całym krótkim roku
Niech się przedłuża dzieciństwem beztroskim
I nie przyspiesza niepotrzebnie kroku
Stając się dla nas jako karmel słodki,
Co na choince w błyszczących sreberkach
Różne odcienie kolorów przyjmuje...
Pamiętam dotąd smak tego cukierka,
Którym się drzewek już nie dekoruje.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz