Biją dzwony, mój Boże,
pustego kościoła,
Przez którego witraże
słońce doń zagląda,
A spłoszone gołębie wirują
dokoła.
Wiatr zastygł na gałęzi,
temu się przygląda.
Nawy echo uśpiły klauzulą
milczenia.
Przed ołtarzem palety barw
sączy się strumień,
Który z okien skapuje
jasnością promienia,
Wibruje na posadzce tęczami
jak płomień,
A w sandałach z rzemienia
przechadza się cisza,
Listwą swego habitu o
schody zaczepia
I przed tabernakulum jak
postura mnicha
Wzrok swój niemy w Twe
oczy, Panie Boże, wlepia.
Drzwi zamknięte wzdychają
bezradnym powiewem,
Co się z zewnątrz szczeliną
do kościoła wdziera.
Pajęczyny muskane tym
bladym oddechem
Są jak woal, przez który samotność
spoziera.
Kurz
figury swym płaszczem otulił troskliwie.
Od
zakrystii stęchlizna wychyla się płocha
A
w organach tęsknota zaszumi lękliwie,
Pustym
tonem niewiary, co łzę sączy z oka.
Świece
sterczą nietchnięte oraz niestopione,
Strasząc
Słowem proroctwa jakby się spełniło,
Jakby
życie na srogość Sądu narażone
W
pustych ławach kościelnych przed końcem się skryło.
Uciekają
przed Tobą, Panie Boże, ludzie
Niczym
stado, co w świata strony się rozpierzchło,
A
nadzieja idąca ślepo ku ułudzie
Czeka
tylko cierpliwie, aby zło już przeszło.
Milczysz
Panie z ołtarza jakbyś był w zadumie.
Odrzucona
Twa Miłość do chrzcielnicy płacze.
Słyszysz
jak na ulicy tłum, co nie rozumie,
Psychodelicznym
trunkiem zniewolony skacze.
Idę
pod Twe oblicze. Kładę skroń na stopach.
Czuwam
przy Tobie Panie, czując się bezpieczna.
Oddech
Twój jako motyl usiadł mi na włosach.
Szczęście
się we mnie modli oraz radość wieczna.
Nade
mną biją dzwony zbudzonej dzwonnicy,
Trzepot
skrzydeł gołębi jakoby aniołów.
Ciało
w duchu, a duch się w moim ciele ćwiczy.
Myśli
do mnie wracają jak kutry z połowów.
Mogłabym
tak, mój Panie, zostać tu na wieki,
Nie
wychodzić do świata, gdzie gorycz i trwoga.
Odsuwam
z wielką chęcią zgiełk i zamęt wszelki,
Tuląc
się do Ciebie i Ojca, Pana, Boga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz