Nie ma mnie wcale, choć jestem.
Ciało jest klatką mnie samej.
Żyję rozumem i sercem –
JA – w duszy mej niedogranej.
Stąpam choć twardo po ziemi,
Jestem, lecz wciąż nieobecna.
Nigdy się stan ten nie zmieni.
W mej bezdomności żem wieczna.
Dusza ,jak motyl w kokonie,
Skrzydeł nie może rozwinąć,
Myślami jak ogniem płonie,
Więc nie potrafię jej minąć,
Choć ciału to nie na rękę,
Bo cierpi przez duszę strasznie,
A dusza pogłębia mękę,
Grożąc, że nigdy nie zaśnie.
Jestem rozbita na dwoje –
Na ziemi, ale i w niebie.
Dręczą mnie wciąż niepokoje,
O których ciało nic nie wie.
Dusza, jakoby latawiec,
W obłoki rwie się zachłannie.
Ciało ją puszcza łaskawie,
Bo kocha ją niepoprawnie.
Czy kiedyś minie udręka?
Czy ciało z duszą się zgodzi?
Dziś z jej powodu łka, stęka,
A ona w gwiazd falach brodzi.
Kocham tą jaźń rozdwojoną,
Którą wszak jestem bezsprzecznie.
Jestem natchnieniem dręczoną.
Innego życia zaś nie chcę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz