Każdego ranka wszystko powraca
Jakby spragnione światła i doznań,
Mimo że powrót się nie opłaca
Z powodu strat, klęsk i rozczarowań.
Niejeden człowiek by zrezygnował
Zamiast zaczynać ciągle od nowa
To, co nadzieją sam podżyrował
A co zastawił, przegrał bez słowa,
Lecz świat ma zgoła inną naturę,
Więc wraz ze wschodem słońca się budzi,
Horyzont strojąc w różu purpurę;
By żyć z radością chętnie się trudzi.
Ulice zatem nieba jasnością
Jak na apelu są już gotowe,
By przyjąć tłumy swą gościnnością,
Szeptem powtarzać gwaru rozmowę.
Chodniki niczym żebrak cierpliwy
Na krawężniku siedzi milczący.
Wyciąga rękę, by ktoś troskliwy
Kroków w podróży nie był skąpiący.
Gdzieniegdzie warkot słychać silnika
I krukowatych brzmią narzekania,
Trel szum gałęzi nutą przenika,
Który to echo w szelest przegania.
Z klatki schodowej wyszedł ktoś właśnie.
Zwieszoną głowę w ramionach chowa
Jakby dźwigała swych myśli waśnie
W dialog wejść z rana wciąż niegotowa.
Za tym człowiekiem idzie kolejny
I już się tłoczą piesi na drogach.
Stanął przy starcie już czas bezsenny
I pędzi, biegnie w zgiełk na dwóch nogach.
Nim się obejrzy znów słońce zniknie,
Księżyc się sierpem zza chmur wychyli
Lub pełnią niebo oświetli ślicznie
I na chodnikach blask swój rozpyli,
A kiedy wpłynie wreszcie do portu
I zacumuje w mieliźnie wschodu,
W stanie uśpienia oraz komfortu
Wypuści w morze słońce za młodu
Dnia, który wszystko tworzy od zera
Z nadzieją wartką na słodki owoc,
Co się przez chmury smutku przedziera,
Dając każdemu wsparcie i pomoc.
Istnieje zatem spore ryzyko,
Lecz także szansa na powodzenie.
Idąc na słońce w ręku z motyką
Można osiągnąć marzeń spełnienie,
A jeśli nawet dziś się nie uda,
Słońce o wschodzie zbudzi nadzieję,
Bowiem codzienność to żadna złuda
I wszystko wokół szczerze się dzieje,
Ale i kończy, i znów zaczyna,
I się obraca historii kołem,
Toczy się póki się nie zatrzyma
Życie przyziemnie smutno – wesołe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz