wtorek, 21 marca 2023

JEGOMOŚĆ

Zbudziła mnie jutrzenka, zaglądając w okno,

Różem w szybach się ścieląc jak landrynka słodko,

Wysunęłam więc ciało spod kołdry puchowej

I stanęłam w jasności ów blado różowej,


Przyglądając się niebu, które to granatem

Wciąż wisiało nad śpiącym światem swym atłasem,

Aż tu nagle… Stuk! Rwetes! Framugi zadrżały…

Szyby w oknach trzasnęły oraz popękały!


A po drugiej ich stronie zniszczeń pajęczyny

Stoi szczupły jegomość – mistrz cierpiącej miny

I zapewnia, że wdepnie, lecz tylko na chwilkę.

Zrób mi kawy, – powiada – choćby ociupinkę.”


Zaprosiłam do stołu wędrowca z ulicy.

Usiadł dumny, szczęśliwy po mojej prawicy.

Siorbiąc kawę zaś, sypał wersami z mankietu,

Które wklejał bez przeszkód rymem do kajetu.


Tak mnie ciągle nawiedza w dnia wschodzącej porze.

Czasem siedzi niedługo – nieraz wyjść nie może.

Będąc zatem z rozkoszą w jego towarzystwie,

Zaniedbuję przyziemne obowiązki wszystkie,


Gdyż palcami w klawiszach słowa wystukując,

Czasu na nic innego wcale nie marnując,

Tworzę strofę za strofą jak w transie rozkoszy

Nim się zerwie jegomość i nim się czymś spłoszy,


Nim odejdzie, odleci, odfrunie w nieznane.

Dbam, by wszystko, co powie, było zapisane.

Zatem spod mojej ręki ciągną się szeregi

Liter w zwrotach, co łączą dość klasyczne ściegi.


Nie odkładam na potem zapisków na kartce.

Niecierpliwe je rzeźbią w rozbieganiu palce,

Więc w szufladach mych żadna forma nie zalega,

Która z czasem pod szlifem w swej treści dojrzewa.


Wszystko błyskiem powstaje jak przy fleszu zdjęcie,

Kiedy ów jegomościa chłonie mnie przyjęcie.

Jeden wiersz, zanim drugi… kolejny się składa…

Mam wrażenie, że Ziemia wszem poezją gada.


Żyję zatem jakoby w myśli mych obłędzie.

Piszę, piszę i tworzę, nie dbam, co to będzie.

Gary w zlewie i palnik zimny bez płomienia,

A ja piszę i tworzę niemal bez wytchnienia.


Kiedy w końcu jegomość progi me opuszcza,

Wzrokiem wszystko ogarniam, porządkując z grubsza,

Po czym znowu zasiadam do mej aktywności

I ponownie w niej znikam, oddana twórczości.


A dokoła ubrania przed praniem, po praniu

Nakazują by poddać się temu wyzwaniu,

Co są szarą nazwane życia codziennością,

Ale ja dziś nie mogę, bo kipię płodnością,


I dlatego zakwitam jak jabłoń słowami,

Szumię, skrobiąc stalówką, rytmami, rymami.

Płynie we mnie żywica brzozy w wschodzie maja,

Rwie nurt krwi w moich żyłach i ducha nastraja,


By ten chłonął świat cały, co fantasmagorią,

A na szyi mych zmysłów obrożą lub kolią,

Więc!… zatracam się całkiem w jegomościa cieniu

Obca odpoczynkowi, od wierszy wytchnieniu…


Tak poezja się dla mnie stała jak powietrze.

Ów jegomość – natchnienie opuścić mnie nie chce.

A ja chętnie go goszczę ciągle w chmurach z głową,

Bo bez transu pisania nie byłabym sobą.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz