Pragnę odpocząć, więc zamykam oczy,
Lecz nie by zasnąć, ale żeby uciec
Nim niespodzianie cokolwiek wyskoczy
I nim cokolwiek trzeba będzie musieć.
Zostawiam wszystko bez składu i ładu.
W pośpiechu biorę płaszcz i tylko klucze,
I drzwi zamykam, chyba dla przykładu…
O szyny kołem pociąg lekko tłucze,
Więc jak w hipnozie idę mu naprzeciw.
Echo przedrzeźnia mozolne sapanie
I jak radością bawiących się dzieci
Lokomotywy rozsiewa gwizdanie.
Nim się obejrzę będę wreszcie sama
W odosobnieniu krystalicznej ciszy
Wiatrem po twarzy chłodniutkim smagana
I cała w śniegu, co pod niebem wisi.
Napełnię płuca mroźnym poczęstunkiem
Którego świeżość na wskroś mnie przeszyje.
Z płatkiem na ustach jakby z pocałunkiem
Wreszcie poczuję, że naprawdę żyję.
Pójdę przed siebie wierna przeznaczeniu,
Co mnie prowadzi szlakiem ścieżek wielu
I adorować będę we skupieniu
Wszystko, co spotkam na drodze do celu.
Wtopiona w czystość świateł śnieżnobiałych
Na kształt gwiazd, które lawiną zleciały,
Będę się pławić w chwilach dni wspaniałych,
Co bezpowrotnie dawno uleciały…
Stanę się dzieckiem oblepionym śniegiem.
Z gałęzi strącę poduszki puchate .
W tunel drzew wśliznę się zajęczym biegiem.
Nie będę tęsknić za wiosną i latem.
Nieskazitelność dziewiczej natury
Bielą rozlaną rażącą dokoła,
Zasłaniającą świat marnej postury
Będę wychwalać przejrzyście wesoła.
Wsłucham się w odgłos kroków odklejanych
Od mrozu, który jak beton zastyga
I brzmi garściami szkieł butem zgniatanych,
Gdy opiłkami w lód się wciera, wgryza.
Teraz mi dobrze… bo czuję się wolna…
Bo orzeźwienie rozluźnia napięcie…
Przestworem bieli żegluję spokojna,
Spijając z sekund musujące szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz