Z drzew skapują krople po nocnym płaczu nieba.
Opadają perłami jakoby na szybę.
Obojętnie się obok przejść po prostu nie da.
Zatrzymuję się zatem i patrzę z podziwem
Jak się kropla odrywa, do strumyka wpada,
Budząc wodę w latarniach złocistych skąpaną.
Nurt leniwy niezwłocznie kropli odpowiada,
Tworząc kręgi średnicą równą odmierzaną.
Mam wrażenie, że patrzę na zimne fajerki,
Pod którymi wygasło, więc ognia nie widać…
Zda się… słyszę zgrzyt w popiół wsuwanej szufelki,
Grzechotanie zapałek, które może wydać
Płomień zdatny do tego, by kuchnię rozpalić,
Rozgrzać kafle, co drzemią utraconym żarem…
Słyszę kroki sunące spacerkiem w oddali…
Lecz to tylko są drzewa lecące koralem,
Wpadające w strumienia szklaną wstążkę w trawie,
Co korzenie pni czule otula kożuchem,
Gdy te w wodę wpełzają jak w studnie żurawie,
Rozcinając prąd wartki jakoby obuchem.
Nagle widzę zagrody jak we mgle pod strzechą
Otulone spokojem zaspanego świtu…
Taki widok jest dla mnie nie lada pociechą,
Więc zakreślam ów obraz wersem do zeszytu.
Rozciągają przede mną połacie iglaste
Sosny świerkiem jak warkocz gęsto przeplatane.
Sarny widać na łąkach za niewielkim miastem
Kontuszem wilgotności siwym opasane.
A przede mną strumienia zygzakiem czas płynie
I pomimo powiewów wiatru uszczypliwych
Chwalę sobie początek dnia, co szybko minie
W natłoku spraw przyziemnych, nie zawsze życzliwych.
Jak niewiele potrzeba, aby podróżować,
By oderwać się nagle od rzeczywistości.
Trzeba tylko uważnie wokół obserwować,
Żeby dostrzec w czymś bilet tej okoliczności -
Drobną nawet sposobność, aby powspominać,
Wyobraźnią uchwycić to, co niemożliwe,
I za wodze swe zmysły jak rumaka trzymać,
I galopem przemierzać bezkresy szczęśliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz