Aromat jodły zapachem dzieciństwa…
Igliwie pyli żywicy lepkością...
Drewno wrzucane zimą do kominka
Ciepło się łączy z węchu przyjemnością,
Trzaskiem zaś łyka ogniem stapianego,
Jak szczyptą iskier ciszę przyprawiając,
Rozsiewa spokój dnia przebudzonego,
Mrozu koronki z okien rozsuwając,
Co za którymi wisiały sikorki
Pouczepiane bezlistnych gałązek
Jakby złocisto – brązowawe bombki
Z ogonkiem na kształt długich, cienkich wstążek.
A wśród nich gile jaskrawoczerwone
W płaszczu piór czarnych skrzydeł oraz głowy,
Których samice brązowo – różowe
Zdają się mnożyć kłótliwe rozmowy.
Suszone śliwki z goździkiem i z gruszką
Puszczały słodycz, wolno się gotując,
Urozmaicone przez w plastrach jabłuszko…
Kompot ów wabił, pod sufit parując.
I powiew zimna wpuszczanego drzwiami,
Gdy ktoś się z dworu do sieni dostawał;
Stukot płoszony w progu obcasami,
Na którym śniegu puch srebrny zostawał...
I brzęk talerzy oraz szelest siana,
Co pod obrusem drzemało zwinięte,
I pierwsza gwiazdka po niebie szukana,
Rozkołatane ekscytacją serce...
Wówczas radością jak bańki mydlane
Człowiek się w górze beztrosko unosił.
Dziś czasy tamte mile wspominane
Jak skarb bezcenny każdy będzie nosił,
Bo świat ów niczym baśń opowiadana
Wciąż budzi dziecko świątecznym nastrojem -
Stąd w nas energia niespożytkowana
I pełne szczęścia, choć puste, pokoje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz