środa, 17 stycznia 2018

PRZYDROŻNY

Rozłożyłeś ramiona Panie Jezu z ufnością
Jakbyś przytulić zapragnął do serca świat cały
I wyszedłeś do ludzi Panie Jezu z miłością,
Lecz się trwożliwe dusze przed Tobą pochowały.

            Las się tylko do ramion Twych garnie w pokorze,
            Ziemia trawą kwiecistą Twe stopy całuje,
            Echo szepcze wstydliwie: „Uchowaj Panie Boże
            Od stworzenia wszelkiego, co się wewnątrz psuje.”

Ogrodzili Cię Panie Jezu, żebyś im nie zginął.
Przywiązali Twój krzyż sznurami kolorowych szmatek.
Zostawili Cię Panie Jezu przed pustą drożyną,
Rzucając od czasu do czasu pod Twe nogi kwiatek.

            Nikt Ciebie nie odwiedza, nikt obok nie przechodzi,
            A nawet jak przejeżdża to szybko i lękliwie,
            Jakbyś wcale nie pomagał, a tylko ludziom szkodził
            I jakbyś obecnością Swą istniał nieuczciwie.

Zimą nagie ramiona śnieg kołnierzem otula,
Wrony stadem na Twym płotku modlą się żałobnie.
Wiosną wiatr po Twych żebrach jak po strunach hula,
A lato pająkami szyje dla Ciebie spodnie.

            Człowiek tylko się w domu zamknął jak przed wrogiem
            Zagrzebany w swych sprawach niczym w stercie śmieci
            Nie uraczy Cię Panie ni gestem, ni też słowem,
            Ale żąda byś zawsze w potrzebie pocieszył.

Czas bezśpiewnie Ci mija i z dnia przez noc w dzień przechodzi
I modlitwa jakby niczyja bezdomnie gdzieś błądzi.
Dziki chmiel w niebo się wzbija i liści murem grodzi
Świat, w którym nie Ty człowieka, lecz człowiek Ciebie sądzi.

            Stoisz przy drodze cierpliwy i pełen nadziei.
Nadal wyciągasz ramiona jak Ojciec do dziecka
I jak żebrak pod pościelą zieleni lub bieli
Czekasz, że ktoś przejeżdżać będzie właśnie z daleka,

            Że się zatrzyma przy Tobie i głową skinie
            Na powitanie, po czym zapyta o drogę…
            Odpowiesz:
„Przy mnie pan, pani na pewno nie zginie.

                                    Pozwolić na to, jak mi Bóg miły!, nie mogę.”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz