środa, 17 stycznia 2018

W RZECE GODZIN

Mija człowieka to szczęście, które
Niepostrzeżenie przechodzi obok                
Obmatulone w kosmatą chmurę,
Albo w promieniem rażący obłok,
Lekko zgarbione, bo po raz który
Zignorowane ludzkim zamętem,
Plecy przykryte kawałkiem skóry
Z dłońmi, co w kocyk ma owinięte,
I smutnym wzrokiem jakby gonione
Po bezgranicznych połaciach nieba,
Nieufne, smutne i przestraszone…
Czy człowiekowi szczęścia nie trzeba?

Mija człowieka wspomnienie, które
Zagląda w oczy żebraczo prosząc,
Ubrane w słońca krwawą purpurę,
Dłonie spieczone pracą unosząc.
Nie chce być bowiem gdzieś porzucone
I zapomniane, jakby nie było,
Więc się poniża upokorzone,
Aby się tylko w sercu zmieściło
Jako zapisek, co już spełnione,
Więc jak kołyska krokiem na boki
Budzi w człowieku to, co uśpione,
Wchodząc w źrenice półmglistym okiem…
Czyżby i ono już zbędne było?

Mija człowieka miłość zniszczona,
Co w poszarpanej, brudnej sukience
Wstydem zasłania nagie ramiona,
We włosy wciska zgrabiałe ręce,
By oczy światu pokazać łzawiące
Płatkami maku zerwanych wiatrem,
Usta spękane, co rani słońce,
Ciemnością gasną, gardzone światłem
I miłość taka miłości spragniona,
Co dłoń wyciąga żebrząc o siebie
W rynsztoku grzechu kona wzgardzona…
Widać, że miłość dziś jest w potrzebie.

A, później… starość przychodzi smutna,
Siada pod piecem, by ogrzać ciało…
Usycha w ciszy zlękniona, pusta,
Bo w swej młodości miała za mało
By teraz szczęściem napełnić ducha,
Wspomnieniem jakimś ocknąć pokoje.
Siedzi samotna i tęsknie słucha…
Jakże by było pięknie we dwoje,
Lecz w tej pogoni za marnościami
Gdzieś zatraciła własną tożsamość
I teraz błądzi za możliwościami,
Aby w starości nie zostać samą…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz