Spójrz na mnie, Panie!, bo leżę pod krzyżem
I nie ma przy mnie Szymona z Cyreny.
Grzesznego ciała wstydzę się i brzydzę.
Na pewno razem jakoś to przebrniemy.
Leżę i milczę z krzyżem pogodzona.
Jego ramiona w mój bark wręcz wrastają.
Nie czuję nawet, czyżem poniżona
I czy mną ludzie wokół pogardzają?!
Leżę i trzymam twarz wgniecioną w ziemię.
Cierpliwie czekam, aż wszyscy mnie miną.
Widzę stopami rozmnożone plemię.
To, że upadłam… czy moją jest winą?
W uszach mi dudnią kroki niczym bęben.
Droga pulsuje rytmem tego marszu…
A ja do piersi tulę tylko nędzę
Niesiona pulsem gasnącego czasu.
Powoli, Panie, zasypiam w niemocy…
Samarytanin dobry mnie ominął.
Me w skamielinie bledną, Boże, oczy.
Łzy bezradności już z nich nie wypłyną.
Leżę, a ziemia wysysa powietrze,
Które drży w piersi niczym ćma przy świetle,
I świst westchnienia gdzieś przepadł na wietrze.
Bezwładne z brukiem scalają się ręce
Umieram, Panie, krzyżem przygnieciona.
Czyżby za ciężki dla mnie się okazał?!
Jestem już życiem potwornie zmęczona.
Jak długo leżeć będziesz że mi kazał?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz