Listopad pakuje zmurszałe walizki.
W pośpiechu doń wrzuca ogromnie wzburzony
Mgłę z kropel wilgoci, patyki i listki
Oraz z traw brunatnych mokre kalesony.
Zdaje się być trochę jakby… rozgniewany?
Kaprysi jak dziecko, dąsa się bez przerwy.
Snuje się po kątach jakby był zaspany,
Bowiem roztargniony, bez ikry i werwy.
Pytany, czy czegoś przed wyjściem skosztuje,
Nic nie odpowiada… coś szepcze pod nosem
I jedynie cicho jęczy, popłakuje
Kropel delikatnych sączącym się głosem.
Nic nie zagadując, herbatę zrobiłam
I listopadowi w kubeczku podałam.
Poznał, że imbiru i miodu wrzuciłam,
I że z cytrynowym sokiem to zmieszałam.
Usiadł więc pod oknem na ławce z naparem.
Siorbnął kilka razy, łkanie powstrzymując.
Zwrócił ku mnie swoje oczy ciemno szare
I patrzył w źrenice, ciszę celebrując.
Mówiłam, że lubię jego towarzystwo
I że mi mentalność jego nie przeszkadza,
Bo kocham dosłownie w nim po prostu wszystko,
A on… westchnieniami niczym liść opada
I błądzi spojrzeniem smutnym po trawnikach,
Głowę siwych włosów w ramionach chowając.
Widzę… rzęsy jego błyszczą w koralikach,
Które, lecąc w ziemię, plamy zaznaczają.
Żal mi się zrobiło listopada szczerze.
Podeszłam do niego i go przytuliłam,
Później zapewniłam, iż naprawdę wierzę,
Że za rok znów będę chętnie go gościła.
Wstał i, nic nie mówiąc, objął mnie ramieniem
I skroń ucałował w geście pożegnania,
Potem wtopił w niebo łzawiące spojrzenie
I ruszył wolniutko w kierunku rozstania…
Stoję wciąż przy furtce i go odprowadzam.
Widzę jak maleje w tle kolei rzeczy.
Staram się być silna, ale smutek zdradzam,
Któremu już uśmiech mych ust nie zaprzeczy.
Szepczę: „Do widzenia”, ale… czy na pewno?
Nie wiem, czy gdy wróci znów mnie tu zastanie.
Minuty, godziny bezpowrotnie biegną…
Kto wie, co się ze mną dziś lub jutro stanie?
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz