Moja radość jak motyl ze słoika
Wymknęła się sprytnie gdzieś spod pokrywki,
Bez niej codzienność z dnia na dzień utyka,
Patrząc złowrogo zza za długiej grzywki
I rozcierając w palcach pustą przestrzeń
Jak szeleszczącym banknotem o banknot
Obwisłą wargą mówi do mnie wierszem…
W ochrypłym głosie brzmi to niczym warkot.
Człapie więc za mną albo mnie wyprzedza
Koślawym krokiem ciągle się potyka.
Żałobnie szumią nagie nad nią drzewa,
Gdy drepcze wolno w asyście patyka.
Chciałabym od niej wreszcie się uwolnić,
Poczuć na ustach uśmiechu łagodność,
Lecz ta się trzyma spódnicy lub spodni,
Bo ją przynagla do tego roztropność.
Próżno rozglądam się za mą radością…
Jak ćma do ognia zbytnio się zbliżyła
I uraczyła mnie dziś samotnością.
Czy się na zawsze w płomienie wtopiła,
Plącząc się w cieniach przeróżnych szarości
Zachmurzonego smuteczkami nieba,
Pod którym ostry jest smak przyjemności
Nawet w wymiarze okruszynek chleba?
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz