Wszystko się budzi do życia
Zachłanne na dzień, co wschodzi,
I w rytuale obycia
Na światło z cienia wychodzi.
Szarość w pastelach jesieni
Rozsiada się na trawnikach
I cała ślicznie się mieni
W porannej rosy kolczykach.
Na niebie ptaków ławica
W czerni jak kondukt żałobny.
Echo ich lament przemyca
Do przepowiedni podobny.
Wiatr, co spod skrzydeł trącony
Jak fala wiosłem wzburzona,
Snuje się, błądzi strapiony
Jakoby myśl utrudzona,
Co w szeptach, szumach, szelestach
Szuka na siebie sposobu,
Aby zapisać się w wierszach…
Tnie ciszę wiatr ostrzem dziobu,
Który się wciska okrętem
W blaszki suchego listowia.
Powietrze brzmi ów zamętem.
Mnożą odgłosy się mrowia,
Co z nieba leci na ziemię,
Rozbija się szklanym dźwiękiem…
Płyną dżdżu gęste strumienie,
Spadają kropel wręcz pękiem
I świat opływa toń wody
Niczym potopu głębina.
Dzień specyficznej urody
Jesienny ciąg rozpoczyna
I ku zimowej odsłonie
Powoli zbliża się senny.
Na dzbanku zaciska dłonie,
Który od łez już jest pełny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz