Kaskady liści ciało opływają
Wilgocią wiatru o skórze zroszonej,
Z łoskotem kartek pod stopy spadają
W kałużę światła głową pochylonej
Latarni, która biegnie wzdłuż chodnika
Zwrócona w stronę drogi asfaltowej
I przez ciemności gęstwinę przenika
Szpilką jasności od mgły lekko płowej...
Wokół szeleszczą szepty i westchnienia
Spokoju, co jest snem jeszcze zmożony.
Idę, wtapiając się w głębię myślenia,
A za mną kroczy cień światłem zdradzony,
Które przecinam, przechodząc chodnikiem,
Z którego nagle wymykam się w mroki
I w którym znowu zjawiam się walczykiem,
Gdy z latarniami w tańcu każą kroki…
Jakaś ptaszyna się zawieruszyła…
W sieci gałęzi kwili jakby lękiem.
Czy to jesienią tak się przeraziła,
Że lamentuje utęsknionym dźwiękiem?
Wtem… z pocieszeniem kompan jej przychodzi,
Więc nuta trelów brzmi nieco weselej,
A wiatr do taktu pieśniami zawodzi
Jak akustyką w samotnym kościele.
Idę powoli, całkiem bez pośpiechu,
I celebruję tę chwilę istnienia
Wartą, ze względu na uroki, grzechu
I kilku wersów dla jej ocalenia.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz