Chciałabym uciec, lecz nie mam dokąd.
Drzwi zatrzasnęły się wbrew mej woli.
Kurczy się, zwęża ciasny czworokąt
I oddychanie w piersi wręcz boli.
Ramiona miażdżą zsuwane ściany
I głowa dźwiga sufitu brzemię.
Tynk zda się pęcznieć mocno spękany
A szczelinami wpełzają cienie
Przyziemnych lęków oraz nadużyć,
Które się wokół ciała splatają…
Jak długo jeszcze będą się dłużyć
Demonów rządy, co żyć nie dają?!
Jak długo będą ludzi prowadzać
Jak psy na smyczach oraz w kolczatkach?!
Jak długo będą w szczęściu zawadzać?!
Jak długo ciągnąć się będzie jatka
Tych, co przy władzy, z tymi na klęczkach,
Którym się prawa wszelkie odbiera?!
Drutami spięta poddanych szczęka
Już krzykiem buntu ust nie rozwiera…
Ciągną się, ciągną długie szeregi
W niewolę wziętych szczwanym podstępem.
Strzał! - już ruszyły torem przedbiegi,
Depcząc w amoku to, co jest święte,
I niczym szczury pędzą poddani
Za kawałeczkiem stęchłego sera,
Pędzą wzgardzeni i wyśmiewani!
Nad nimi korzyść łapy przeciera.
A mnie tor przeszkód się nie podoba,
Rywalizacja nie odpowiada.
Bardziej mi bliższa duszy swoboda
Niż ciało, które godność swą zjada,
Dlatego uciec chcę, ale… dokąd?!
Ściany bez okien, drzwi zaś zamknięte.
Kurczy się, zwęża ciasny czworokąt,
A w nim mnie dusi życie przeklęte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz