Pytasz: dokąd się spieszę... odchodzę?
Zielonego pojęcia zaś nie mam.
Budząc się świtem, w nowy dzień wchodzę…
Czekam biernie – tak przynajmniej mniemam...
Wszystko dzieje się obok za szybko
Jakbym wpływu na fakt ten nie miała.
Przeszłość widzę jak świat w mgle za szybką
Jakbym życie po dziś dzień przespała.
Spod kontroli się wszystko wymyka.
Opanować niczego nie umiem.
Nie zatrzymam wszak prądu strumyka.
Milczę nawet w wód jego poszumie,
A on wplata się w tarczę zegara
Niczym w młyna kręcące się koło.
Rozdrabnianiem ciągłości się para
Poświęcony codziennym mozołom.
Idę brzegiem jak cień… może zjawa…
W końcu jestem, choć prawie mnie nie ma.
Czasem budzi się we mnie obawa,
Że to wszystko to fałsz… jakaś ściema…
Kiedy jednak wyczuwam zapachy
I muśnięcia dotyków na skórze,
Gasną we mnie ów lęki i strachy,
Więc nadzieją się wzbijam ku górze,
By latawiec mych celów uchwycić,
Nie pozwolić mu urwać się z sznurka,
Choć wieczorem się nie mam czym szczycić…
Każdy dzień jak obłędu powtórka…
Balansuję na cienkiej krawędzi
Między jawą a sennym marzeniem.
Może los chociaż dziś mnie oszczędzi
I obdarzy bogatszym wspomnieniem.
Trudno tak się poznawać na nowo
Z każdym rankiem jak obcą traktować,
Wierzyć sobie po prostu na słowo
I nieufnie na co dzień pilnować,
Patrzeć w lustro jak w oczy przechodnia,
Który mija mnie całkiem przypadkiem
W czarnym płaszczu, w spódnicy lub w spodniach,
Spoglądając na twarz mą ukradkiem.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz